Najpierw kobieta wymachiwała nożem i groziła przechodniom przed centrum handlowym, później uciekła do szałasu w lesie. Tam znaleźli ją policjanci. Była agresywna, nie reagowała na polecenia. Padły strzały. Kobieta trafiła do szpitala, gdzie czeka na przesłuchanie.
- Życie 63-latki nie jest zagrożone. Jest przytomna, kontaktuje, jeszcze nie została przesłuchana - informował w niedzielę Rafał Retmaniak, z wydziału prasowego Komendy Stołecznej Policji.
W sobotę na miejscu zdarzenia był reporter tvnwarszawa.pl Artur Węgrzynowicz: - Jest kilka jednostek policji, straż pożarna i pogotowie. Sama akcja miała miejsce około kilometra od Radzymińskiej, pod lasem. To tam padły strzały - relacjonował.
"Była agresywna"
Według niego, policjanci mieli próbować dostać się do miejsca, w którym miała się zabarykadować kobieta. Miała mieć przy sobie "niebezpieczne przedmioty". Do pomocy wezwano straż pożarną. Później padły strzały.
Rafał Retmaniak z wydziału prasowego Komendy Stołecznej Policji przed południem potwierdzał jedynie, że "trwa akcja przy ulicy Malborskiej 51, przy hipermarkecie".
Jak później ustaliła reporterka TVN24 Agnieszka Veljković, kobieta najpierw wymachiwała nożem i groziła przechodniom przed centrum handlowym, dopiero później uciekła do lasu. Strzały oddała policja - najpierw ostrzegawcze, później w kierunku 63-letniej kobiety.
Groziła policjantom
- Kobieta miała w ręku nóż oraz szpadel, groziła policjantom, że ich zabije. Policjanci na początku potraktowali ją paralizatorem, ale to nic nie dało. Kobieta nadal była agresywna. Wtedy, jak nieoficjalnie wiemy, policjanci oddali osiem strzałów - mówiła reporterka TVN24.
Po 16 policja ujawniła więcej szczegółów na temat akcji w lesie. - Policjanci poprosili o pomoc strażaków i rozpoczęliśmy poszukiwania osoby, która stwarzała zagrożenie dla przypadkowych osób. Funkcjonariusze natrafili na szałas z którego wyskoczyła ta kobieta - relacjonowała w rozmowie z TVN24 Małgorzata Bieniak ze stołecznej policji.
- Kobieta miała nóż i szpadel. Rzucała się na policjantów, grożąc im śmiercią. Policjanci wezwali ją do zachowania zgodnego z prawem, nie zastosowała się do tych poleceń. Użyli paralizatora, który okazał się nieskuteczny, być może dlatego, że była grubo ubrana - kontynuowała relację Bieniak. - Nadal nie wyrzucała z rąk noża. Policjanci uprzedzili ją o użyciu broni, ale nadal nie zastosowała się do poleceń, była agresywna. Funkcjonariusze oddali strzał ostrzegawczy. Potem padły strzały w kierunku jej nóg - dodała.
Raniona kobieta trafiła do szpitala. Jej stan nie zagraża życiu. O całym zdarzeniu zostali powiadomieni prokurator oraz psychiatra.
"Policjanci mieli prawo użyć broni"
Akcję policji komentował w programie TVN24 Fakty po Południu Dariusz Loranty - policjant z wieloletnim doświadczeniem i negocjator. Jak twierdzi, funkcjonariusze mieli prawo użyć broni, jeżeli faktycznie kobieta stanowiła zagrożenie.
- Jest zasada, że policjant określa stan realny. Wiemy, że osoba się nie podporządkowała, miała niebezpieczne narzędzia. Jeśli były oddane strzały, a nie skutkowały one trwałym kalectwem, czy utratą zdrowia, należy uznać, że policjanci strzelali prawidłowo. Oczywiście lepiej byłoby gdyby osoba podporządkowała się tuż po strzale ostrzegawczym - mówił Loranty.
kz/r/md/gp