Ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (TOPR) oraz Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego (GOPR) mieli w okresie wakacyjnym pełne ręce roboty. Łącznie w ciągu dwóch miesięcy musieli interweniować 550 razy.
Od lipca w górach zginęło osiem osób. Aż pięć z nich zmarło od uderzenia pioruna.
Zginęła 3-latka
Najmłodszą tegoroczną ofiarę górskich wędrówek - 3-letnią dziewczynkę, która przewróciła się i poważnie uderzyła w głowę - 20 sierpnia ratownicy przetransportowali śmigłowcem z Przełęczy Brona w masywie Babiej Góry do szpitala.
- Turyści bagatelizują Beskidy. Często wydaje się im, że to doskonałe miejsce na spacer. W góry wychodzą jak do parku. Wędrówka bywa jednak wyczerpująca, a warunki potrafią się zmieniać jak w kalejdoskopie. Gdy do tego dochodzą dolegliwości ze zdrowiem, wyprawa często kończy się interwencją GOPR - powiedział naczelnik beskidzkiej grupy GOPR Jerzy Siodłak.
Rażeni piorunem
Najtragiczniejszy wypadek podczas tegorocznych wakacji w górach wydarzył się w lipcu w Pieninach. Na grani między Durbaszką a Palenicą niedaleko Szczawnicy ratownicy podhalańskiej grupy GOPR odnaleźli ciała czterech turystów z Warszawy rażonych piorunem. Było to małżeństwo oraz ich córka z partnerem.
W lipcu i w sierpniu doszło też do trzech śmiertelnych wypadków w Tatrach oraz jednego w Bieszczadach. W Tatrach od uderzenia pioruna zginął 57-letni turysta.
Zgony na szlakach
Podczas tegorocznych wakacyjnych wędrówek zdarzyły się dwa nagłe zgony na szlakach. W połowie lipca w rejonie Równicy w Beskidzie Śląskim turysta nagle upadł i stracił przytomność. Mimo trwającej dwie godziny reanimacji mężczyzna, który doznał rozległego zawału serca, zmarł. Drugi zgon miał miejsce w Karkonoszach.
- Zostaliśmy wezwani do zmarłej osoby, którą wysoko w górach znalazł turysta - powiedział naczelnik karkonoskiej grupy GOPR Olaf Grębowicz.
Mniej rannych paralotniarzy
Zdaniem ratowników górskich w tym roku było nieco mniej wypadków z udziałem paralotniarzy, jednak przy tych, które się wydarzyły, pracownicy GOPR w czasie akcji musieli wykazać się nie byle jakimi umiejętnościami wspinania się po drzewach.
Ratownicy wałbrzysko-kłodzkiej grupy GOPR na początku sierpnia ratowali paralotniarza, który utknął na drzewie ponad 20 m nad ziemią.
- Mężczyzna zaplątał się w linki, był poobijany - powiedział ratownik tej grupy Tomasz Walusia.
Poszukiwania na wielką skalę
Podczas wakacji niefrasobliwość turystów doprowadziła do kilkugodzinnych poszukiwań na dużą skalę, w które zaangażowani byli ratownicy ze Słowacji oraz przy okazji których niepotrzebnie użyto śmigłowca. Do centrali TOPR dotarło zgłoszenie, że ze wspinaczki na Mięguszowiecki Szczyt Wielki nie powrócił dwuosobowy zespół taterników. Z pokładu śmigłowca spenetrowano północne ściany szczytu. Poproszono ratowników słowackich, by sprawdzili rejon poszukiwań. Później w rejon poszukiwań z pokładu śmigłowca desantowali się ratownicy. W czasie trwania poszukiwań do ratowników dotarła informacja, że poszukiwani dotarli do schroniska w Morskim Oku.
Okazało się, że turyści o słabej znajomości topografii nie potrafili odnaleźć drogi do schroniska i noc spędzili poniżej wierzchołka. Rano zeszli na stronę słowacką, potem dotarli do Łysej Polany i stamtąd ruszyli do Morskiego Oka. Na pytanie ratowników, dlaczego nie odbierali telefonów, powiedzieli, że wyczerpały im się baterie. - W takim wypadku powinni poprosić napotkanych turystów o przekazanie informacji do TOPR i zaniepokojonych rodzin, że są cali i zdrowi - zaznaczył Hornowski.
Brawura, brak wyobraźni
Zdaniem Siodłaka z beskidzkiej grupy GOPR "przyczyną większości wypadków był brak wyobraźni, brawura i brak pokory". Ratownicy tej grupy pamiętają, jak niedawno w Beskidzie Śląskim turystka potraktowała szlak jak bieżnię. Zbiegając, upadła. W konsekwencji trafiła do szpitala z obrażeniami głowy, złamanym palcem oraz z potłuczeniami.
Autor: map/ŁUD / Źródło: PAP