Poniedziałek, 26 lipca
Zdaniem Pawła Deresza, o zespole Antoniego Macierewicza "trzeba powiedzieć kilka słow prawdy".- Nie byłem zaproszony na posiedzenie sejmowego zespołu, ale nawet gdybym był, to bym go (zaproszenia - red.) nie przyjął - mówił w "Rozmowie bardzo politycznej".
Jego zdaniem, "tak niepoważna komisja, której przewodzi tak niepoważny polityk, nie powinna się zajmować tak poważną sprawą". - Przewodniczący jest człowiekiem niegodnym mojego szacunku. Ci, którzy chcą, mogą mówić, ale wypowiadanie się przed Macierewiczem mija się z celem, bo komisja ma z góry ustaloną wersję, że tam doszło do zbrodni - uważa Deresz. Kto więc jest winien? - To był splot nieszczęśliwych wypadków i efekt zupełnie niepotrzebnej wojny polsko – polskiej - stwierdził.
Jak dodał, nie jest prawdą, że rodziny ofiar zostały zostawione same sobie. - Zaopiekował się nami Sejm, rząd i SLD – posłowie Wikiński, Zemke i Kalisz. Otrzymujemy wsparcie z każdej z tych stron - zaznaczył.
Przyznał również, że nie chce wdawać się w wojnę polityczną, chociaż rodziny już zostały do niej mimo woli wciągnięte.
Deresz mówił też, że nie ma pretensji do rządu - raczej do Kancelarii Prezydenta. - W samolocie znalazło się całe dowództwo polskiej armii. To moim zdaniem rzecz niedopuszczalna. Chciałbym wiedzieć, kto ułożył listę - powiedział.
Merta: miałam żal do prokuratury
Magdalena Merta, wdowa po wiceministrze kultury Tomaszu Mercie przyznaje z kolei, że przez pewien czas czuła duży żal do prokuratury - Ale teraz wygląda na to, że działania prokuratury są życzliwsze i doceniamy to - zaznaczyła. Dodała, że rodziny ofiar chciały być sojusznikiem prokuratury, a nie złem koniecznym, które ta musi tolerować.
Stwierdziła również, że dopuszcza myśl o zbrodni. - Mam nadzieję, że tak nie było. Ale może zawinił kontroler, który zawiódł na wieży? Nie upieram się, że zrobił to celowo, ale interesuje mnie pytanie kim był i dlaczego w ogóle tam był - powiedziała.
"Śmierć setki ludzi mniej warta?"
Utworzenie sejmowego zespołu ocenia jako dobrą inicjatywę. Podkreśla jednak, że pojawiła się na jego posiedzeniu raczej z poczucia powinności niż radości.
- Wolałabym, żeby była to normalna komisja sejmowa. Skoro jej nie ma, i nie ma woli jej utworzenia, to boli. Głowa państwa i setka szlachetnych ludzi jest mniej warta niż śmierć Barbary Blidy, po której samobójstwie taką komisję utworzono? - zastanawiała się.
Merta ma jednak nadzieję, że zespół będzie sprawnie pracował tak, żeby zachęcić a nie zniechęcić innych posłów. Jej zdaniem dobrze by było, gdyby zespół nie składał się wyłącznie z parlamentarzystów PiS.
Co do działań rządu w sprawie katastrofy, Merta "ma wrażenie, że pewne decyzje nie zapadają, bo nie ma na nie odgórnego przyzwolenia". -Ale może się mylę, to moje wewnętrzne rozżalenie i ból zradykalizowały mój osąd. Sytuacja jest dynamiczna - ocenia.
W sprawie śledztwa ma jednak wątpliwości. - Jest kilka elementów śledztwa, których nie potrafię zrozumieć. Na przykład dlaczego nie sprowadzono wraku samolotu.
Dodała również, że ma wątpliwości, czy rzeczywiście pochowała swojego męża i że nie wyklucza wniosku o ekshumację.
"Mówiła: czekaj z kolacją"
Paweł Deresz wspominał również chwile krótko po katastrofie. Wdowiec po posłance SLD przypominał sobie dzień tragedii. – Żona przed wylotem mówiła, żebym czekał z kolacją i winem, że będzie około 6-7 wieczorem - opowiadał.
Mówił również o samym procesie identyfikacji zwłok w Moskwie. - Zdecydowałem się polecieć do Moskwy razem z siostrą żony. W Moskwie spotkałem się z niezwykłymi wyrazami sympatii, wręcz przyjaźni. Cieszymy się, że udało się nam zidentyfikować ciało, nie mam najmniejszych wątpliwości - podkreślił.
Opisał również całą procedurę. - Była dwufazowa. Najpierw było 7-godzinne przesłuchanie, podczas którego musieliśmy odpowiedzieć na podstawowe pytania. Potem pokazano nam paletę zdjęć. Rozpoznaliśmy moją żonę. Następnie kilka razy spytano się nas, czy jesteśmy pewni, że chcemy identyfikować ciało. Powiedzieliśmy, że tak. Następnego dnia nastąpiła identyfikacja w prosektorium. Był przy nas rosyjski psycholog i lekarz, wszystko bardzo kulturalnie. Najpierw pokazano nam twarz, potem ciało - opowiadał. Dodał, że Rosjanie zapewnili rodzinom ofiar pełen komfort.
"Wiem, że śledztwo może trwać latami"
Deresz działania prokuratury ocenia dobrze. - Jeśli mam pretensje, to o to, że nie organizowała co tydzień konferencji, w której by nas informowała o tym, jakie są postępy lub że ich nie ma - zaznaczył. To właśnie brak informacji był podstawowym zarzutem wdowca. - Nawet jeśli śledczy nie mają wiedzy, powinni też o tym powiedzieć - dodaje.
Stwierdził także, że nie zależy mu, by poznać wyniki śledztwa jak najwcześniej. Zdaje sobie sprawę z tego, że takie dochodzenia trwają latami. - Jestem na to przygotowany - mówił.
Przyznał też, że dostał od prokuratury akta, ale nie miał odwagi do nich zajrzeć. - Jesteśmy nadal w mocnej traumie - powiedział.
Merta: w aktach jest chaos
Przez lekturę akt przebrnęła natomiast Magdalena Merta. - Ogólne wrażenie jest takie, że panuje w nich chaos. Jest też zawód, że nie udostępniono nam tajnych akt, chociaż mamy prawo wglądu do nich. Dotąd nam to utrudniano. Nie było odpowiedzi z prokuratury - opowiada.
Jak wyglądają akta? Według Merty, brak w nich linii przewodniej, wszystko jest przemieszane. - Obok protokołów z pobrania próbek DNA mamy przesłuchania ze Smoleńska, nie widać porządku i ładu - mówiła.
Dodała, że rodzinom jak dotąd udostępniono tylko jedną kopię akt. - Mamy ograniczony dostęp do nich, ale to się ma zmienić. I to nas cieszy - relacjonuje.
"Obiecałam dzieciom, że nie wsiądę do samolotu"
Merta do Moskwy nie poleciała. - Przysięgłam dzieciom, że nie wsiądę do samolotu - powiedziała. - Moje małżeństwo było najpiękniejszą rzeczą, jaka mnie w życiu spotkała, a 10 kwietnia największą tragedią - dodała.
Sprostowała też swoją wcześniejszą wypowiedź w Sejmie o tym, że minister Kopacz w Moskwie pomyliła się przy rozpoznawaniu ciała posła Gosiewskiego. - Pani minister zaprzecza, że w ogóle rozpoznawała jego ciało. Jeśli nieświadomie powiedziałam nieprawdę, to chcę wyrazić skruchę - przeprosiła.
Pokazała również okulary, które zwróciła jej żandarmeria w Mińsku. - Nie należą jednak do mojego męża. Oprawki są identyczne, ale nie zgadza się moc. Mój mąż miał minus 9 dioptrii, tutaj jest plus 2,5 - mówiła. Dodała, że jeśli któraś z rodzin rozpozna ten przedmiot, to będzie mogła do odebrać. - Ja chcę go odesłać do Mińska - zapowiedziała.