- Pani Tereso, wtorek był, tylko już zupełnie inny – odpowiada kobiecie pan Adam, którego mi przedstawiła. Wnosi do żółtego budynku deski, worki pełne zapraw. To jeden z kilku domów jednopiętrowych stojących ściana w ścianę wzdłuż rzeki. Dziś nikt już tu nie mieszka. Pusto. Framugi bez drzwi, okiennice bez okien. Każy otwór zabity płytami OSB.
Naprzeciwko domu pole wysypane gruzem, kupa piachu, kable wystające z ziemi. Jakiś mężczyzna przejeżdża nam przed nosem rowerem i ledwo utrzymuje równowagę.
– Widok robi wrażenie, prawda? Nie zostało już nic. Żartujemy sobie, że można tu kręcić kolejne części "Czterech Pancernych". Śmiejemy się, bo ile można płakać?
Na tym pustym placu stał kiedyś pawilon: apteka, przychodnia, sklep budowlany, salon kosmetyczny oraz sklep z obuwiem i odzieżą. Jego i żony. Przez 23 lata Adamczewscy dali się poznać i miejscowym, i przyjezdnym. Kiedy ktoś pytał, czy nie otworzą na moment w niedzielę, bo musi szybko kupić garnitur na pogrzeb, otwierali. Kiedy turyści zapominali, że jak się idzie w góry, to trzeba mieć ciepłą czapkę, przed wyjściem na szlak wskakiwali do Adamczewskich.
Fala powodziowa dosłownie staranowała cały pawilon, w tym biznes pana Adama i jego żony. Nic do uratowania. Wszystko do wyburzenia i zrównania z ziemią.
- Powiem szczerze, że początkowo, po powodzi, byłem w tak dużym szoku, że nie wiedziałem, za co się zabrać, od czego w ogóle zacząć. Półtora tygodnia po wielkiej wodzie syn wyciągnął mnie na wycieczkę na Śnieżnik. Kiedy stanąłem na jego szczycie, zyskałem jakąś nową perspektywę. Spojrzałem na Stronie z góry i dopiero wtedy nabrałem sił – wspomina.
- Jestem osobą wierzącą i wierzę w to, że Duch Święty nad nami czuwa, że ta sytuacja zbliży nas, mieszkańców, do siebie, że będziemy blisko tak jak lata temu, kiedy współpraca między nami była konieczna do przetrwania.
W środku jego domu skute ściany, goła cegła, piec na full, żeby jak najszybciej osuszyć wnętrza domu.
Balansuję na kładkach z desek przerzuconych między pokojami, i wtedy je dostrzegam. Dwa krzewy w czarnych plastikowych doniczkach, z trzeciej, też wypełnionej ziemią, wystaje krótka łodyga.
- Mandarynki?
- Nie, pomarańcze. Te dwie moje, a tę sąsiad wyrzucił, stwierdziłem że wezmę do środka. Zobaczymy, czy uda mi się je uratować – zastanawia się.
Rodzinie Adamczewskich można pomóc dokładając się do zbiórki internetowej. Jeśli chcesz pomóc mieszkańcom Stronia Śląskiego, wejdź na www.stronie.pl. Dary dla mieszkańców przyjmuje też lokalny oddział 'Fundacji Tratwa'. Obecnie najbardziej potrzeba szafek, komód, kanap. I ekip budowlanych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ww