Znany krakowski dziennikarz Leszek Mazan przyznał się do opracowania paszkwilanckiego tekstu w 1968 r. - Czułem się jak szmata. 40 lat z tym żyję. I wystarczy - mówi "Gazecie Wyborczej".
Wiele lat temu do redakcji "Gazety Wyborczej" w Krakowie trafił pakiet tekstów wyciętych z prasy marcowej. Koperta pochodziła z archiwum Teresy Stanisławskiej, byłej redaktor naczelnej "Echa Krakowa".
Jeden z wycinków zawierał artykuł pt. "Papierowi Rycerze". "Krążyły wśród tłumu wymiętoszone i brudne, pisane ręcznie lub na maszynie. Ludzie, którym wciskano je do rąk, czytali, wzruszali ramionami gestem wyrażającym bądź dezaprobatę, bądź zupełne niezrozumienie połączone z ironią i ciekawością zakazanego owocu. Ulotki. Było ich dużo. Zredagowane mniej lub bardziej demagogicznie. Ratujcie wasze dzieci! Giniemy! Ulotki. Świstki papieru, które kłamały, jątrzyły, psuły krew. Kto je pisał, kto jej kolportował. Dziś już wiemy kto. Znamy nazwiska" - głosił tekst.
"Wychowani w socjalizmie angażują się po stronie zła"
Dalej jest długa wyliczanka nazwisk z krótką charakterystyką: rok studiów i uczelnia, pochodzenie społeczne, czasem kilka słów o rodzicach. Wreszcie zasądzona kara za udział w protestach.
Autor pisze: „Siedzą. Nie rozmawialiśmy z nimi. Nie wiemy, czy wydarzenia ostatnich dni – pozbawienie wolności przyjęli ze strachem i rezygnacją, czy też dobrze się czują w roli męczenników i ofiar walki o słuszną, wielką Sprawę. Nie wiemy, czy zmądrzeli, czy kiedykolwiek zmądrzeją (…) Śledząc ich życiorysy, można dojść do pewnych uogólnień. Większość pochodzi ze środowiska inteligenckiego. Prawie wszyscy wynieśli z rodzinnego domu coś, co kazało im kwestionować obiektywną, zaakceptowaną przez wszystkich zdrowo myślących ludzi prawdę o naszej rzeczywistości. Fakt, że grupa młodych ludzi wychowanych i zdobywających wiedzę w Polsce socjalistycznej potrafi zaangażować się po stronie zła, kłamstwa świadczy o istnieniu niebezpiecznego zjawiska, z którym muszą się na serio liczyć rodzice, pedagodzy, organizacje społeczne i młodzieżowe. Zjawisko to niejedno ma imię. Najbardziej adekwatny jest chyba brak odpowiedzialności. Wdzięczności również".
Artykuł nie był podpisany. Redaktor Stanisławska, umieściła odręczny dopisek: "Echo Krakowa", 19 marca 1968, autor: Leszek Mazan.
Pytany o to przez dziennikarza „Gazety Wyborczej” mówił początkowo: Sprawi mi pan przykrość, jeżeli „Gazeta” przypisze mi autorstwo.
W końcu jednak Mazan powiedział "GW": - W marcu 1968 r. pracowałem w krakowskiej telewizji, wezwano mnie do komitetu wojewódzkiego PZPR. Poszedłem do towarzysza kierownika. Nazywał się Ryszard Sławecki. Dał mi tekścik i mówi: "Wiecie, zróbcie coś z tym". Tekst był jednym wielkim bełkotem. Przeczytałem. "A jak nie?" - zapytałem. Odpowiedział: "Nie radzę". I tyle. Nie wiedziałem, gdzie to pójdzie, w jakiej gazecie. Okropne.
- Czułem się jak szmata. 40 lat z tym żyję, 40 lat mam zgagę. I wystarczy. To spowiedź starego grzesznika - dodaje znany dziennikarz.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24