Krzysztof Zanussi był zarejestrowany przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa PRL jako tajny współpracownik o pseudonimie "Aktor" - donosi "Gazeta Polska". Rejestracja miała nastąpić na podstawie "ustnej deklaracji". Reżyser zaprzecza, jakoby współpracował z bezpieką. Akta jego wersję potwierdzają - reżyser miał być zarejestrowany jedynie przez 14 miesięcy, w czasie których "nie odbyto z nim żadnego spotkania".
Esbecy zainteresowali się Krzysztofem Zanussim w maju 1962 roku przy okazji planowanej przez niego podróży do Wielkiej Brytanii.
Spotkanie z oficerem
Oficer operacyjny miał przeprowadzić z nim "profilaktyczną rozmowę". Odbyła się w jednej z łódzkich kawiarni. Celem oficera było ostrzeżenie Zanussiego przed "niewłaściwymi krokami" w trakcie jego pobytu za granicą. Funkcjonariusz miał też sondować możliwości dalszych kontaktów z nim.
Po tej podróży, jak wynika z zachowanych w archiwach Instytutu Pamięci Narodowej dokumentów SB, Zanussi spotkał się z funkcjonariuszami bezpieki i opowiadał o środowisku polonijnym, z którym się zetknął. Następnie został zarejestrowany na podstawie ustnej deklaracji jako TW. Sam reżyser tłumaczy, że współpraca była pozorna i stanowiła typową dla środowiska łódzkich filmowców grę z bezpieką.
Dziwna rejestracja
W aktach SB widnieją nietypowe adnotacje co do rejestracji Zanussiego - podaje portal tvp.info. Funkcjonariusze napisali w raporcie, że „pozyskanie może być połowiczne”, że w rozmowie z kandydatem na TW „niezbyt jasno wyłożono cel rozmowy” i że artysta „nie do końca zdaje sobie sprawę z roli i obowiązków, jakie będą na nim ciążyć”. W końcu, po 14. miesiącach, Zanussiego wyrejestrowano, zaznaczając, że od czasu rejestracji „nie odbyto z nim żadnego spotkania”.
Gra z z SB
Nie miałem żadnego pseudonimu i nie było żadnych więcej spotkań
– Nie miałem żadnego pseudonimu i nie było żadnych więcej spotkań - stanowczo twierdzi reżyser. Jeśli był nadany, to ja nic o tym nie wiem. W 1962 r. spotkałem się z oficerami dwa razy w Łodzi. Nie było perspektywy dalszych spotkań. Później, jeśli ubecy pojawiali się, to przychodzili jawnie do biura. Były to rozmowy otwarte, ale pozbawione podtekstu agenturalnego. Gdy pan Kiszczak wzywał mnie do siebie w stanie wojennym, to wcześniej zjawiał się ubek i umawiał mnie na spotkanie. To zupełnie inny tryb rozmowy – mówi w rozmowie z "GP" reżyser.
Źródło: Gazeta Polska, tvp.info
Źródło zdjęcia głównego: TVN24