Chemia w uprawie warzyw to konieczność - uważa Paweł Grzesiowski z Instytutu Profilaktyki Zakażeń. - Jeżeli nie stosowalibyśmy żadnych środków chemicznych, to moglibyśmy bardzo szybko być bardzo chorzy - tłumaczył w TVN24 ekspert.
W wyniku zarażenia bakterią coli zmarły już 33 osoby. Niemieckie władze sanitarne podały, że źródłem zakażenia są kiełki, pochodzące z uprawy ekologicznej w Dolnej Saksonii.
Mniej chemii
Paweł Grzesiowski z Instytutu Profilaktyki Zakażeń w TVN24 mówił, że choć gospodarstwa żywności organicznej nie podlegają takim samym restrykcjom pod względem stosowania środków chemicznych przy uprawie jak inne przedsiębiorstwa, to używają chemii, tyle że w mniejszym stopniu.
- Taka żywność ma walor większej zdrowotności, ale tu głównie chodzi o metody hodowli. Np. do dezynfekcji można stosować tylko wybrane produkty chemiczne. W związku z tym istnieje podejrzenie, że te środki, które były stosowane w tym przypadku, mogły być nieskuteczne lub w inny sposób doszło do skażenia tej hodowli - powiedział.
I podkreślił: - Jeżeli nie stosowalibyśmy żadnych środków chemicznych, to moglibyśmy bardzo szybko być bardzo chorzy.
"Kiełki już są na liście przestępców"
Ekspert uspokajał, że kiełki nie mutują w trakcie hodowli. - Bakteria zakaża nasiona, które hodujemy (...) Jeżeli chodzi o moment zakażenia, to ten moment nie jest jeszcze wyjaśniony. Dlatego że tu może dojść do zakażenia na każdym etapie - wyjaśnił. Zaznaczył jednak, że dotychczas we wszystkich przypadkach najbardziej "obciążana" była woda.
Grzesiowski mówił również, że to nie pierwszy raz, kiedy kiełki powodują epidemię. - Kiełki są już notowane na liście przestępców. W 1996 roku to właśnie kiełki zostały ustalone jako przyczyna ogromnej epidemii w Japonii. Tam 12 tys. osób zachorowało - przypomniał.
Dodał też, że w Niemczech nie ma już zakazu spożywania surowych warzyw, m.in. pomidorów, ogórków czy sałaty. - Natomiast absolutnie na razie obowiązuje zakaz jedzenia na terenie Niemiec surowych kiełków różnych nasion - zaznaczył.
Źródło: tvn24