Na prezentacji w szkolnych salach obiecywali darmowe dodatkowe kursy, ale do prywatnych domów uczniów szli wieczorem po pieniądze. Prosili o 3 tys. zł i proponowali nawet szybki kredyt. Rodzice płacili, oszuści zniknęli, a szkoła bezradnie rozkłada ręce. Materiał "Faktów" TVN.
Kto by nie chciał: szybko czytać, zapamiętywać, być geniuszem? Ewa chciała. Po tym jak do szkoły przyszedł człowiek, który zachęcał do darmowego kursu. - Chcieli dzieci i rodziców zafascynować, żeby oszukać i wyciągnąć pieniądze - mówi uczennica.
Szybki kredyt
Po prezentacji przedstawiciel firmy zebrał od dzieci adresy i zaczął chodzić po domach. Do rodziców Ewy przyszedł o godz. 21.00 i doprecyzował, że kurs kosztuje ponad 3 tys zł. - Nie wiem co mnie zaćmiło, że myśmy się zgodzili. Jak przyszły raty to uświadomiłam sobie, że go powinnam wyrzucić za drzwi - przyznaje Helena Tumidajewicz, matka Ewy - jednej z uczestniczek kursu. Tym którzy za kurs nie mogli zapłacić od ręki, przedstawiciel proponował szybki kredyt. Jak mówią, był bardzo przekonujący.
Brak kontaktu
Halina Ludwin, matka innej uczestniczki kursu, zapłaciła prawie 3,2 tys. zł. Kurs miał trwać dwa lata. Jednak po kilku miesiącach kursu kontakt z trenerami, którzy drogą elektroniczną uczyli i monitorowali postępy, urwał się. Cisza trwa od października. Reporterka telewizji TTV odwiedziła siedzibę firmy, ale pod podanym adresem działa ktoś inny, a podany telefon milczy. Szkoły umywają ręce i nie poczuwają się do odpowiedzialności. - Nikogo do podpisywania umów nie namawialiśmy - mówią dyrektorzy szkół i dodają, że program kursu wydawał się dobry.
- Nie posiadaliśmy wiedzy, że ta firma jest nieuczciwa, dlatego nie było żadnych przesłanek czy podstaw, żeby odmówić - tłumaczy Aleksander Kalisz, dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Libuszy.
Autor: ToL/ja / Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: tvn24