Szef ABW generał Dariusz Łuczak podał się do dymisji w 2014 roku, gdy jego służba została użyta przez prokuraturę, by wejść do redakcji "Wprost"; premier Tusk dymisji nie przyjął - dowiedział się tvn24.pl. O sprawie poinformował posłów ze speckomisji minister koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński.
Przez cztery godziny członkowie sejmowej speckomisji słuchali ministra koordynatora Mariusza Kamińskiego i szefów trzech służb (Centralne Biuro Antykorupcyjne, Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego), przedstawiających wyniki audytów. Według naszych informacji usłyszeli, że w 2014 roku ówczesny szef ABW generał Dariusz Łuczak podał się do dymisji po głośnym wejściu funkcjonariuszy do redakcji "Wprost". W czerwcu 2014 roku prokurator i funkcjonariusze próbowali odebrać komputery dziennikarzom, którzy ujawnili pierwsze nagrania z "afery taśmowej".
- Łuczak nie zgadzał się na użycie przez prokuraturę funkcjonariuszy ABW do takich działań. Jednak premier Donald Tusk nie przyjął wtedy dymisji - mówi jeden z naszych rozmówców.
Obserwacja, analiza bilingów
Jak przedstawili posłom aktualni szefowie służb, przy okazji tej sprawy dziennikarze mieli zostać poddani inwigilacji. Nieoficjalnie usłyszeliśmy jednak, że nie chodziło o włączanie podsłuchów telefonicznych. Były to działania z arsenału służb: obserwacja, analiza billingów połączeń telefonicznych by odkryć informatorów.
- Albo kombinacja tych działań, np. śledzenie dziennikarzy specjalnymi urządzeniami, by wykryć, czy używają telefonów pre-paid i wtedy ściągnąć billingi - wyjaśnia inny z naszych rozmówców.
Po posiedzeniu komisji minister koordynator Mariusz Kamiński poinformował, że najwięcej takich działań podjęto wobec dziennikarzy z redakcji "Rzeczpospolitej" na przełomie roku 2009 i 2010. Stało się to po tym, jak do redakcji trafiły stenogramy podsłuchów z toczącego się śledztwa w CBA dotyczącego "afery hazardowej".
- Skala działań wobec dziennikarzy tej redakcji była zupełnie wyjątkowa - mówił koordynator Mariusz Kamiński.
Recenzent czy recenzowany?
Przypomnijmy, że to Mariusz Kamiński był w tym czasie szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego, z którego te stenogramy "wyciekły". Pełnił tę funkcję do października 2009 roku gdy - mimo trwającej kadencji - odwołał go premier Donald Tusk.
Tymczasem w piątek Kamiński przedstawił sejmowej komisji wyniki audytu w służbach od momentu przejęcia władzy przez PO w roku 2007 - czyli także dotyczące czasu, kiedy sam kierował służbą podlegającą temu rządowi. Zapytaliśmy przewodniczącego sejmowej komisji służb specjalnych Marka Opiołę, czy Mariusz Kamiński wystąpił w tej sytuacji w podwójnej roli: recenzenta i recenzowanego.
- Nie, ponieważ audyt wykonują zespoły funkcjonariuszy w poszczególnych służbach, a nie sam Kamiński - wyjaśniał poseł Opioła.
Tak minister, jak i szefowie służb unikali wprost odpowiedzi na pytanie, czy odkryli nielegalne działania w służbach kierowanych przez swoich poprzedników. Zapewniali, że każdy ewentualny przypadek zostanie skierowany do prokuratury, która oceni, czy doszło do złamania prawa.
- Chcemy, aby opinia publiczna jak najszerzej poznała nasze ustalenia, ale do tego potrzebne jest odtajnienie wszystkich materiałów. Będziemy o to zabiegać - mówił zgodnie minister Mariusz Kamiński i szef CBA Ernest Bejda.
Biernacki: nie ma pewności, że było złamane prawo
Jak powiedział b. koordynator służb specjalnych Marek Biernacki (PO), lista inwigilowanych dziennikarzy, która wynika z audytu w służbach za okres 8-letnich rządów PO, nie oznacza, że w tych przypadkach zostało złamane prawo. Dopiero po ewentualnym skierowaniu zawiadomień i ocenie tych materiałów w prokuraturze będzie można mówić, czy doszło do złamania prawa - podkreślał po piątkowych obradach sejmowej komisji ds. służb specjalnych. - Minister Kamiński nie zakwestionował prawidłowości rozpoczęcia tych postępowań, tylko w dwóch wypadkach według niego środki były zbyt duże i zbadano zbyt szeroką strefę - powiedział Biernacki. - Kwestia jest nie w legalności, tylko w skali - dodał. - Nie było nielegalnych czynności operacyjno-rozpoznawczych, ani też śledczo-rozpoznawczych wobec dziennikarzy; nie stwierdzono ich - podkreślił. Zaznaczył, że podczas komisji nie podano, jakich spraw dotyczyły te przypadki inwigilacji. Podkreślił jednak, że gdyby choć w jednym przypadku okazało się, że prawo zostało złamane, byłoby to naganne, za co należy się wstydzić i wyciągnąć konsekwencje.
Autor: zir//rzw / Źródło: tvn24.pl,PAP