Policjanci muszą stosować taką taktykę, która jest najbardziej racjonalna w danej sytuacji - wyjaśniał Maciej Karczyński, były policjant i były rzecznik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Komentował w TVN24 przebieg marszu w stolicy, podczas którego doszło do kilku incydentów. Manifestujący starli się z policją, a w jednym z mieszkań przy moście Poniatowskiego wybuchł pożar od rzuconej racy.
Chociaż środowy marsz zorganizowany w Święto Niepodległości 11 listopada, odbywał się częściowo w formie zmotoryzowanej, wzięli w nim udział także pieszy manifestanci. Doszło do starć z policją, między innymi przed Muzeum Narodowym. Wcześniej maszerujący rzucali racami i petardami w okna między innymi Domu Kultury Śródmieście, budynków wokół ronda Charles'a de Gaulle'a, a także policjantów i dziennikarzy. W miejsce, gdzie doszło do starć, pojechały od strony Ronda Dmowskiego trzy karetki pogotowia.
W mieszkaniu znajdującym się na trasie marszu, w pobliżu mostu Poniatowskiego, wybuchł pożar. Na jednym z pięter budynku znajduje się tęczowa flaga i baner z symbolem Strajku Kobiet.
Karczyński: policjanci muszą stosować taką taktykę, która jest najbardziej racjonalna
O przebiegu marszu i reakcjach policji mówił w rozmowie z TVN24 Maciej Karczyński, były policjant i były rzecznik Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
- Dzisiaj jest wielkie święto nas, wszystkich Polaków. W obliczu pandemii stajemy przed wyborem, czy świętować, czy chodzić, czy nie. Jeżeli organizatorzy zdecydowali się na przeprowadzenie zmotoryzowanego przemarszu, przejazdu przez Warszawę, musieli sobie zdawać sprawę z tego, że pojawią się też inne osoby - ocenił.
Jego zdaniem funkcjonariusze, podejmując działania wobec manifestantów, "na pewno patrzą przez pryzmat całości". - To nie jest tak, jak na filmach, że wejdą policjanci, rozgonią - wskazywał.
Zauważył, że "to jest wielotysięczny tłum, tam są też dzieci, tam są też kobiety, tam są osoby, które naprawdę przyszły świętować ten dzień, a nie szukać zadymy".
Karczyński przekonywał, że policjanci muszą "stosować taką taktykę, która jest najbardziej racjonalna dla danej sytuacji", a "sytuacja się zmienia jak w kalejdoskopie". - Myślę, że policjanci na pewno będą wyłapywać prowokatorów, na pewno będą zatrzymywać osoby, które są agresywne, na pewno będą legitymować, na pewno będą kierować wnioski do sądów - mówił gość TVN24.
Były rzecznik ABW ocenił przy tym, że poniedziałkowe zdarzenia "to jest kolejny dowód, że 11 listopada może się stać miejscem na zadymy, a nie na uczczenie wielkiego święta narodowego".
"Jeden nieodpowiedzialny ruch może spowodować eskalację"
Jak zauważył Karczyński, na rondzie de Gaulle'a, "gdzie obrzucano petardami, gdzie zaczęły się takie zaczepki, zadymy, policja wkroczyła zdecydowanie".
Zwracał też uwagę, że funkcjonariusze muszą zachowywać ostrożność w tłumie. - Jak słoń w [składzie - przyp. red.] porcelany w tej chwili policjant się porusza, ponieważ jeden nieodpowiedzialny ruch może spowodować eskalację - komentował.
- A my wszyscy chcemy, żeby dzisiaj przede wszystkim wyłapać prowokatorów, wyłapać osoby, które łamią prawo, postawić im zarzuty i żeby odpowiedzieli w świetle prawa i żeby pozostałe osoby, które w tej chwili uczestniczą [w marszu - red.] czy są na ulicach Warszawy, mogły bezpiecznie wrócić do swoich domów - dodał.
Źródło: TVN24