Gen. Czesław Kiszczak w specjalnym oświadczeniu przyznaje, że polecił SB zapisywać informacje z podsłuchów jako doniesienia od agentów. I jednocześnie przeprasza osoby uznane z tego powodu za TW. - Generał stara się chronić źródła informacji swojego resortu - komentuje prof. Andrzej Friszke.
Oświadczenie datowane 17 grudnia rzuca – jak pisze „Gazeta Wyborcza” nowe światło na wiarygodność zapisów o działalności agenturalnej wielu osób figurujących w aktach SB jako tajni współpracownicy.
Ostatni szef komunistycznego MSW, który rządził policją polityczną mającą za zadania rozprawić się z "Solidarnością", przeprasza dziś tych, którym w dokumentacji SB przypisano czyny nigdy niepopełnione. „Wielu osobom wyrządzono krzywdę przez bezkrytyczne ujawnienie materiałów operacyjnych SB" – pisze Kiszczak.
Jak instruował Kiszczak?
Generał wyjaśnia, czemu służyła jego decyzja ze stycznia 1982 r. o ochronie techniki operacyjnej oraz idące w ślad za nią zarządzenie 0018/82 z lutego 1982 r. Na tej podstawie – jak stwierdza - funkcjonariusze SB mieli obowiązek "konspirować" źródła informacji zdobytych z podsłuchów, obserwacji, nielegalnych przeszukań i kontroli korespondencji.
Funkcjonariusze (...) nie dokonywali fałszerstw, tylko na użytek wewnętrzny MSW konspirowali źródła, przenosząc informacje. Działali w ramach pragmatyki służbowej (...) w resorcie, gdzie obowiązywała ścisła podległość i bezwarunkowe wykonywanie instrukcji Gen. Czesław Kiszczak
Źródła te ukrywano m.in. poprzez przypisywanie uzyskanych z nich informacji tajnym współpracownikom "istniejącym faktycznie lub stworzonym przez SB na użytek wewnętrznej konspiracji, kandydatom na TW., a także, choć rzadziej, kontaktom operacyjnym, osobowym, służbowym".
Nazywano to "przesuwaniem źródeł". Zasada ta miała być bezwzględnie przestrzegana.
Generał: ujawniajcie, jak tworzono akta
W swoim oświadczeniu Kiszczak przeprasza osoby zarejestrowane jako TW, którym w wyniku jego decyzji przypisano informacje pochodzące z „techniki”, a teraz zarzuca im się współpracę z SB.
Wzywa również byłych funkcjonariuszy SB, którzy „przesuwali źródła”, by "jeśli zajdzie taka potrzeba" (np. przed sądem), ujawniali, jak tworzono akta niektórych TW. I by nie bali się kary, bo wykonywali polecenia.
Były szef MSW bierze na siebie odpowiedzialność za "przesuwanie źródeł": "Funkcjonariusze (...) nie dokonywali fałszerstw, tylko na użytek wewnętrzny MSW konspirowali źródła, przenosząc informacje. Działali w ramach pragmatyki służbowej (...) w resorcie, gdzie obowiązywała ścisła podległość i bezwarunkowe wykonywanie instrukcji".
Przesuwanie źródeł a sprawa Wałęsy
"Gazeta Wyborcza" pisze, że metoda "przesuwania źródeł" wyszła na jaw w 2006 r. podczas autolustracji Małgorzaty Niezabitowskiej, byłej rzeczniczki rządu Tadeusza Mazowickiego. Według akt IPN miała ona być tajnym współpracownikiem o pseudonimie "Nowak". Ale zeznający przed sądem por. SB Robert Grzelak, oficer rzekomo prowadzący Niezabitowską, przyznał że zarejestrował ją jako agenta bez jej wiedzy i zgody, a relacje ze spotkań preparował na podstawie innych źródeł.
Przykładem na pomieszanie materiałów z podsłuchów i innych form inwigilacji - jak pisze "GW" - jest sprawa Lecha Wałęsy, którego historycy IPN oskarżają, że w latach 70. był agentem o pseudonimie "Bolek".
Weryfikację tego, co pisze generał można by przeprowadzić na jakiejś grupie przypadków szczegółowych, czyli akt rozpracowań, względnie teczkach pracy TW. Jest to trudne, gdyż taka dokumentacja z lat po 1980 r. została w większości zniszczona w okresie, kiedy gen. Kiszczak był ministrem. Pozostały materiały zwykle już przetworzone w postaci notatek operacyjnych kierowanych do innych komórek SB itp. Prof. Andrzej Friszke
Z dokumentów SB zgromadzonych na Wałęsę wynika, że tym samym kryptonimem nazwano podsłuchy założone w stoczni (miejscu pracy Wałęsy) oraz w lipcu 1981 r. w centrali telefonicznej "Solidarności" w Gdańsku.
"Weryfikacja oświadczenia trudna do przeprowadzenia"
Historyk prof. Andrzej Friszke, choć podkreśla, że dla badacza archiwum oświadczenie Kiszczaka ma znaczenie, to ostrzega, że należy do niego podchodzić z ostrożnością. - Generał nie jest bowiem bezstronnym świadkiem, ale osobą bezpośrednio zainteresowaną w sprawie. Obecna lustracja opiera się głównie na zapisach w ewidencji, co uważam za metodę wadliwą choćby dlatego, że nie pozwala na analizę rzeczywistego przebiegu współpracy. Dla historyków istotne są oczywiście nie zapisy ewidencyjne, ale treść doniesień i weryfikacja ich prawdziwości - podkreśla prof. Friszke.
Jego zdaniem Kiszczak wydał oświadczenie, bo stara się chronić źródła informacji swojego resortu. - Weryfikację tego, co pisze generał można by przeprowadzić na jakiejś grupie przypadków szczegółowych, czyli akt rozpracowań, względnie teczkach pracy TW. Jest to trudne, gdyż taka dokumentacja z lat po 1980 r. została w większości zniszczona w okresie, kiedy gen. Kiszczak był ministrem. Pozostały materiały zwykle już przetworzone w postaci notatek operacyjnych kierowanych do innych komórek SB itp. - mówi historyk.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"
Źródło zdjęcia głównego: TVN24