Przesłuchiwanych więźniów bił gumą i żelazem owiniętym w ręcznik. Przypalał im włosy, kazał robić przysiady, przyciskał do ściany - tak metody śledcze Jerzego K. opisują prokuratorzy IPN. Były oficer UB, nazywany "katem z Mokotowa", pamięta je inaczej. - Byłem znany z kulturalnych zachowań wobec przesłuchiwanych. Informacje przekazywali mi w otwartych relacjach - mówił w czwartek przed sądem. Właśnie ruszył jego proces.
Pion śledczy IPN oskarża Jerzego K. o "fizyczne i moralne znęcanie" się nad przesłuchiwanymi przez niego w 1948 roku Władysławem Jedlińskim (dziś już nie żyje) i Wacławem Sikorskim (b. żołnierz AK jest oskarżycielem posiłkowym w procesie).
Według prokuratorów były oficer UB miał podczas wielokrotnych i wielogodzinnych przesłuchań bić więźniów gumą i żelazem owiniętym w ręcznik, przypalać im włosy, zamykać w karcerze, skuwać na noc kajdankami, kopać po nerkach i ubliżać w celu wymuszenia na nich przyznania się do szpiegostwa.
- Tu chodzi o masowe zbrodnie, a nie o jeden czyn - mówiła podczas czwartkowej, pierwszej (w listopadzie proces nie ruszył bo K. był chory) rozprawy przed Sądem Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa, mec. Izabela Skorupka, pełnomocnik
Tu chodzi o masowe zbrodnie, a nie o jeden czyn mec. Izabela Skorupka, pełnomocnik Sikorskiego mec. Izabela Skorupka, pełnomocnik Sikorskiego.
K.: Rozmowa, a nie przesłuchanie
Po odczytaniu aktu oskarżenia Jerzy K. zaznaczył, że nie przyznaje się do żadnego z zarzucanych mu czynów i rozpoczął składanie wyjaśnień. Mówił o swoim trudnym dzieciństwie w rodzinie rzemieślniczej, wychowaniu "w duchu patriotycznym", chorobach, leczeniu psychiatrycznym w okresie, w którym miał maltretować przesłuchiwanych, upolitycznieniu całej sprawy. Sędzia wielokrotnie upominała go, by odnosił się tylko do tego, o co jest oskarżony.
- Osoby, które przesłuchiwałem, przekazywały mi informacje w otwartych relacjach. O żadnym stosowaniu przymusu wobec nich nie mogło być mowy. To byli wykształceni, wysocy stopniem oficerowie. Zostaliby w ten sposób obrażeni - tłumaczył 86-letni dziś K. Jak podkreślał, w latach 1945-48 do więźniów "odnosił się zawsze z szacunkiem do ich stopni wojskowych, walki z okupantem i postawy patriotycznej". - Taką samą postawę przyjąłem wobec pokrzywdzonego Wacława Sikorskiego. To była rozmowa, a nie przesłuchanie - zaznaczał.
"Przychodził i tłukł"
Były Ak-owiec podczas pierwszego procesu kilka razy zabierał głos. Sikorski prosił o to, by zwracać się do niego głośno, bo po przesłuchaniach K. została mu "pamiątka" - utrata słuchu na lewe ucho. - On nie prowadził śledztwa wobec mnie. Przychodził tylko jak mu się coś nie podobało i niemiłosiernie tłukł - opowiadał Sikorski, rówieśnik K., po rozprawie w rozmowie z tvn24.pl. Zaznaczał, że dzisiaj, "po tylu latach, nadal rozpoznaje głos i twarz K. z tamtego X pawilonu UB więzienia na Rakowieckiej". - Trudno żeby nie. Skazano mnie wtedy na karę śmierci, zamienioną później przez Bieruta na dożywocie. Ostatecznie wyszedłem jednak w 1956 roku.
Oskarżony K. mówił przed sądem, że nigdy nie był prawomocnie skazany. W 1955 roku został jednak aresztowany i sądzony jako jeden z odpowiedzialnych za zbrodnie departamentu specjalnego UB do tropienia "wrogów w partii". Oskarżono go między innymi o śmiertelne pobicie więźnia. Początkowo skazano go na trzy lata więzienia, ale później sprawę umorzono z powodu amnestii. - To PRL-owska propaganda przedstawiła mnie wtedy w prasie jako jednego z najokrutniejszych oficerów śledczych - tłumaczył K. w czwartek przed sądem.
IPN: "Prawa ręka Humera"
Osoby, które przesłuchiwałem, przekazywały mi informacje w otwartych relacjach. O żadnym stosowaniu przymusu wobec nich nie mogło być mowy. To byli wykształceni, wysocy stopniem oficerowie. Zostaliby w ten sposób obrażeni. Taką samą postawę przyjąłem wobec pokrzywdzonego Wacława Sikorskiego. To była rozmowa, a nie przesłuchanie Jerzy K.
Składanie wyjaśnień przed sądem K. dokończy na kolejnej rozprawie, którą wyznaczono na 11 lutego.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24