Jak in vitro, to w Polsce. Bo taniej i skuteczniej. Do przygranicznych polskich klinik przyjeżdża coraz więcej przyszłych mam z Niemiec. W ich ojczyźnie prawo regulujące stosowanie sztucznego zapłodnienia jest restrykcyjne, a tuż za wschodnią granicą takiego prawa w ogóle nie ma. Politycy ciągle się spierają, jak ma wyglądać.
Do niedawna Niemki w poszukiwaniu łatwiej dostępnego zabiegu in vitro jeździły na zachód do Francji, Belgii i Holandii, gdzie prawo jest bardziej liberalne. W ostatnich latach do tego grona dołączyły Czechy i Polska.
W przygranicznych klinikach, które wykonują zabiegi, nawet 1/4 klientek stanowią kobiety przyjeżdżające zza zachodniej granicy. Pojawiają się także Szwedki, a czasem mieszkanki Włoch.
W Polsce lepiej
Jak mówi Sandy Jäger, mieszkanka przygranicznego Passewalku, decydującymi czynnikami w wyborze polskiej kliniki, była jakość i cena. W Niemczech prawo zabrania preselekcji zarodków przed umieszczeniem ich w ciele kobiety, w Polsce nie. - To daje mi o wiele większą szanse na powodzenie - twierdzi kobieta. Nie mniej istotna jest kwestia finansowa, za wschodnią granicą zabieg kosztuje połowę tego co w Niemczech.
O możliwości zapłodnienia in vitro Niemki dowiadują się najczęściej przez internet, od kobiet, które już z tej możliwości skorzystały. Jak twierdzi prof. Rafał Kurzawa- Pomorski z Uniwersytetu Medycznego w Szczecinie, prezes Sekcji Płodności i Niepłodności Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, jego klinika "Zachodniopomorskie Centrum Ginekologii i Leczenia Niepłodności" w ogóle się nie reklamuje, a skala odwiedzin zza zachodniej granicy jest "ogromna".
Pacjentkami zajmuje się mówiący po niemiecku lekarz. Cały personel jest w stanie porozumieć się w tym języku. Klientkom z za zachodniej granicy taka troska się podoba. - Obawiałam się trochę co z tego wyniknie, ale teraz wiem, że podjęłam dobrą decyzję - twierdzi Jäger.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN