Chyba 10 lat temu miałem pojechać do Afganistanu. Leciał tam jakiś dostojnik i dzięki znajomościom, jakie wówczas miałem, już nie pamiętam, w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a może Ministerstwie Obrony Narodowej, zostałem dołączony do lecącej do Kabulu roboczej ekipy. Samolot był wojskowy, więc uprzedzono mnie, że nie będzie wygodnie, a poza tym trzeba było przed odlotem określić grupę krwi płynącej w moich żyłach i zrobić odpowiednie szczepienia. W ostatniej chwili podróż została odwołana. Gdybym wówczas poleciał do Kabulu, pewnie dziś występowałbym w telewizji w roli eksperta od talibów.
Amerykanie wycofują się z Afganistanu. W Kabulu, w rządowym centrum prasowym rzecznik prasowy talibów zwołuje konferencję prasową i zapewnia, że nie trzeba się bać nowej władzy, będzie tolerancyjna i demokratyczna. W ramach zasad islamu. Z rzecznika nie udało się wydobyć jasnej deklaracji, czy kobiety cudzołożne będą kamieniowane, czy nie.
Na Afganistanie łamali sobie zęby kolejno Brytyjczycy, potem Rosjanie i teraz Amerykanie. Świat ze źle ukrywaną satysfakcją patrzy na przerażające obrazy amerykańskiego samolotu wojskowego odlatującego z Kabulu, którego czepiają się - niczym warszawskiego tramwaju z lat realnego socjalizmu - zrozpaczeni Afgańczycy. Obraz militarnej i moralnej klęski zachodniego imperializmu jest oczywisty. Nie pamiętam jednak, żeby jakiś zrozpaczony miłośnik Związku Radzieckiego czepiał się wagonów z opuszczającymi Polskę żołnierzami Armii Czerwonej.
Tyle słów pociechy dla Bidena, który już w 1973 roku miał powiedzieć ówczesnemu prezydentowi Fordowi, że "sytuacja w Wietnamie jest beznadziejna i Stany Zjednoczone powinny wycofać się tak szybko, jak to jest możliwe".
Biden zdania nie zmienił, Amerykanie dawno już zapowiedzieli, że wojsko z Afganistanu wycofają. Amerykański prezydent miał jednak nieszczęście zapowiedzieć, że odwrót i przekazanie władzy przebiegnie spokojnie, w sposób uporządkowany i świat nie zobaczy amerykańskich helikopterów zbierających przerażony personel z dachu ambasady. Talibowie okazali się jednak nadspodziewanie szybcy. W Kabulu znaleźli się znacznie wcześniej, niż przewidywał Biden, który - jak się okazało - nie słuchał wojskowych i raportów wywiadu. Talibowie byli tuż, tuż, w Kabulu wybuchł chaos. Amerykanie i ich sojusznicy znaleźli się w potrzasku.
Tylko nasz premier Morawiecki zachował stoicki spokój. Oświadczył: "sprowadzimy wszystkich, którzy będą tego chcieli". Kiedy to mówił, był bez krawata, co świadczy o urlopie, ale może też o powadze sytuacji. Jednak obecnie obowiązujący polityczny "dres code" mówi, że kiedy sytuacja jest na prawdę poważna, obowiązują zgrabne terenowe kurteczki. Kurteczek nie było – możemy spać spokojnie. Talibom zaskoczyć się nie damy i ich się nie zlękniemy, a kto zechce, to go wywieziemy. Jedyna trudność, jaką widział premier, to fakt, że kandydaci do wywiezienia - jak powiedział - "się rozpierzchli". Zapewne dlatego żaden polski samolot do wtorku do Afganistanu nie poleciał, mimo że nawet takie przykładowe wojskowe ofermy jak Holendrzy wysłali już samoloty po swoich obywateli. Nie wspominam nawet o zmilitaryzowanych do szpiku kości i uzbrojonych po zęby Niemcach.
Dla naszego zawsze gotowego rządu talibowie w Kabulu to nie jest żaden kłopot. Kłopot ma Biden. Myślę jednak, że z kłopotów Bidena nikt w Polsce nie powinien się cieszyć. Przeczytałem, co napisał w "Rzeczpospolitej" Robert Kuraszkiewicz: "Zainteresowanie Polską w Stanach Zjednoczonych i pozycja naszego kraju (…) w relacjach z USA wynikała z tego, że znajdowaliśmy się w centralnym punkcie osi konfliktu między USA i ZSRR. W XXI wieku oś światowej polityki przeniosła się na Pacyfik. W globalnej perspektywie jesteśmy krajem leżącym w tej peryferyjnej strefie". Obawiam się, że teraz, kiedy talibowie zajęli Kabul, Stany Zjednoczone będą miały jeszcze mniej czasu na zajmowanie się peryferiami. Z tego powinniśmy sobie zdać sprawę. Czymże są problemy z lex TVN w porównaniu z utratą Afganistanu po ponad 20-letniej wojnie.
A co w tej sytuacji zrobi Jarosław Kaczyński? Jak zechce zakończyć bitwę o TVN? Zmięknie? Znajdzie sposób, aby ocalić twarz i oświadczy, że rozprawi się z TVN w następnej rundzie? Poczeka z tym do wyborów w 2023?
A może, jak Władysław Gomułka w 1945 roku, zdecyduje, że "władzy raz zdobytej nie oddamy nigdy". Tyle że Gomułka mógł sobie na to pozwolić – miał za sobą ZSRR, a wokół świat zmęczony wojną, który chętnie łykał obietnice Stalina.
Może więc Kaczyński zechce powtórzyć sukces talibów? Prawa kobiet? Oczywiście, ale w zgodzie z islamem. Niezależność prywatnych mediów – a jakże, ale pod warunkiem, że "dziennikarze nie powinni działać w sprzeczności z wartościami narodowymi". A wartości moralne Zachodu? Wedle wspomnień Richarda Holbrooke’a, wybitnego amerykańskiego dyplomaty, konstruktora dzisiejszego kruchego pokoju w Jugosławii, Biden miał kilka lat temu w rozmowie z nim powiedzieć, że ma po uszy argumentów o moralnych zobowiązaniach. I wyjaśnił: "Jest taka granica, poza którą nie jesteś w stanie sprostać moralnym obligacjom, które istnieją na świecie".
Maciej Wierzyński - dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i uniwersytetu w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24