- Pytanie, gdzie dokładnie jest ta dwójka. Mam nadzieję, że jest z nimi kontakt i potrafią wskazać swoją lokalizację - mówił w TVN24 Paweł Michalski z Polskiego Związku Alpinizmu, komentując akcję ratunkową w Himalajach. Pomocy potrzebują Francuzka i Polak, którzy utknęli na Nanga Parbat. - Ta akcja będzie bardzo skomplikowana - zaznacza.
Według Michalskiego, najważniejsze jest teraz to, aby pakistańskie wojsko wysłało do akcji śmigłowiec. Musi on przewieźć czterech członków polskiej wyprawy na szczyt K2, aby mogli ruszyć na ratunek Francuzce i Polakowi.
- To jakieś 200 kilometrów w linii prostej, od bazy pod K2 do bazy pod Nanga Parbat - mówi Michalski. Wśród czwórki himalaistów, którzy zadeklarowali się jako ekipa ratunkowa, ma być też ratownik medyczny.
Szereg problemów dla ratowników
Michalski zaznacza, że akcja będzie "bardzo skomplikowana". - Pytanie, gdzie dokładnie jest ta dwójka. Mówiono o 7,4 tysiąca metrów, ale to może być kilkaset metrów wyżej albo niżej. Masyw Nanga Parbat jest też bardzo szeroki. Mam nadzieję, że jest z nimi kontakt i potrafią wskazać swoją lokalizację - tłumaczy ekspert.
Nie ma informacji o tym, aby himalaiści mieli nadajnik GPS umożliwiający dokładne zlokalizowanie. Jak mówi Michalski, najpewniej można próbować ich znaleźć przy pomocy telefonu satelitarnego, ale ten szybko zużywa baterie i nie wiadomo, czy mieli ich zapas.
Kolejnym problemem jest to, że dwójka wspinała się w stylu alpejskim. - Czyli nie zakładali lin poręczowych, idąc do góry. Natomiast potrzeba ich do ewakuacji rannego. Ratownicy będą musieli je zakładać - tłumaczy Michalski. Dodaje, że w zimie na takich wysokościach jest paradoksalnie mało śniegu, ponieważ wywiewa go wiatr. Zostaje twardy lód, w który trudno cokolwiek wbić.
Himalaista tłumaczy, że to wszystko oznacza dodatkową zwłokę w ratunku, a czas jest bardzo cenny. - Na tej wysokości przy wietrze temperatura odczuwalna może spadać do rzędu -60 stopni C. To największy przeciwnik himalaistów - mówi Michalski.
Nie wiadomo, czy para miała z sobą namiot. Mogła go zostawić w najwyższym, czwartym obozie. Nie wiadomo, czy do niego wrócili. - Jeśli nie i jeśli byli w miejscu gdzie jest śnieg, to można wykopać jamę śniegową, która pozwala przetrwać. Biwakowanie na otwartym terenie w takich warunkach grozi śmiercią - tłumaczy Himalaista.
Potrzeba śmigłowca
Informacje o problemach pary pojawiły się w czwartek wieczorem. "Elisabeth Revol i Tomasz Mackiewicz utknęli na wysokości ok. 7400 m pod kopułą szczytowa Nanga Parbat. Po nocy spędzonej na tej wysokości podjęli próbę zejścia niżej" - poinformował w komunikacie Polski Himalaizm Zimowy 2016-2020 im. Artura Hajzera. Informacje te potwierdziła na antenie TVN24 Anna Solska, żona polskiego himalaisty.
- Nie mam kontaktu z mężem. Przez całą noc byliśmy wszyscy na łączach z Włochami oraz lekarzem ekipy K2 i próbowaliśmy organizować pomoc. Po drodze pojawił się pomysł, żeby zabrać gotowych do pomocy wspinaczy z tej ekipy - mówiła Solska.
I dodała: - Dostaliśmy informacje, że Tomek słabo widzi, ma odmrożenia na wysokości 7300 m. Udało im się zejść z 7500 m na 7300 m. Myśleliśmy potem, że zeszli jeszcze, ale niestety nie. Solska dodała, że w całą sprawę były włączone ambasady Polski i Francji, które odmówiły wsparcia finansowego. Po kilku godzinach minister sportu Witold Bańka poinformował, że rząd znajdzie pieniądze na akcję ratunkową.
Autor: mk//plw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock