Kilka dni po tragedii w kopalni "Wujek-Śląsk" służby ratunkowe przedstawiły relację z pierwszych minut akcji ratunkowej. Przeczytaj, co działo się na kopalni i jak działali ratownicy.
Reporterzy Uwagi TVN ustalili, ze pierwsze zgłoszenie o wypadku pogotowie ratunkowe otrzymało 40 min. po wybuchu w kopalni, o godz. 10:53. Raport, jaki przedstawił Wojewoda Śląski Adam Matusiewicz, potwierdził tą informację. Tuż po zgłoszeniu na miejsce pojechali pierwsi ratownicy. - W pierwszym momencie zostaliśmy poinformowani, że na miejscu zdarzenia potrzebne są dwie karetki. Liczba ofiar nie była znana - relacjonował podczas konferencji prasowej Artur Borowicz dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratowniczego.
Pierwsze minuty
Karetki docierają na miejsce w 9 minut. O godzinie 11:02 rozpoczyna się akcja ratunkowa już w kopalni. W pierwszej karetce przyjechał koordynator akcji ratunkowej dr Michał Świerszcz. - Gdy dotarłem na miejsce na sali opatrunkowej kopalni "Śląsk" leżało już kilkunastu górników. Pierwszą rzeczą, jaką zrobiliśmy była selekcja rannych. Chcieliśmy wskazać tych, którzy natychmiast muszą być przewiezieni do szpitali. Akcja ratunkowa polegała w pierwszej kolejności na zabezpieczeniu górników przed bólem. Oni byli bardzo cierpiący - powiedział Świerszcz.
Głównymi obrażeniami jakich doznali górnicy były poparzenia kończyn oraz górnych dróg oddechowych. - Widząc, że ofiar przybywa, wezwałem na miejsce helikopter - dodał ratownik.
Punkt zwrotny
O godzinie 11:07 przygotowane jest już miejsce na lądowanie śmigłowca. Trzy minuty później następuje punkt zwrotny akcji ratunkowej. - O 11:10 zgłosiłem do pogotowia, że liczba ofiar może sięgnąć nawet 40 osób i, że potrzebujemy więcej karetek - relacjonował Świerszcz. - W tym momencie włączyliśmy do akcji więcej śmigłowców - dodał. Ratownicy mieli do dyspozycji 5 maszyn, jednak skorzystali z czterech.
Nie było "chybił trafił"
W międzyczasie rozpoczęło się przewożenie poszkodowanych do szpitali. - Cała akcja była dobrze monitorowania i górnicy trafiali tylko tam, gdzie mieli zapewnioną najlepszą pomoc. Nie było mowy o wożeniu górników na "chybił trafił", ponieważ koordynatorzy na wyższym szczeblu byli w stałym kontakcie ze szpitalami i wiedzieli dokładnie, gdzie transportować rannych - powiedział szef WPR. Jego zdaniem w czasie całej akcji nie doszło do sytuacji, w których górnicy musieliby czekać na pomoc medyczną. - W pewnej chwili było więcej karetek niż poszkodowanych - dodał Borowicz.
Pomoc dla rodzin
Akcja ratunkowa prowadzona była do 3 nad ranem. - Konieczna była także pomoc dla rodzin. W trakcie całego dnia doszło do wielu omdleń i innych sytuacji, po których konieczna była interwencja lekarska - powiedział dyrektor WPR. Podsumowując relację z akcji ratowniczej Borowicz powiedział: "z całą odpowiedzialnością chciałem powiedzieć, że karetek wystarczyło dla wszystkich i były one na miejscu o czasie". Dodał także, że decyzje dotyczące transportowania górników śmigłowcami, co wydłużało ich czas dotarcia do szpitali, "nie miało wpływu na stan zdrowia poszkodowanych". - Pacjent przewożony jest pacjentem zabezpieczonym, a zabezpieczony pacjent jest bezpieczny i kilkanaście minut transportu nic nie zmieniło - powiedział Borowicz.
W akcji ratowanie górników z kopalni "Wujek-Śląsk" wzięły udział 23 karetki oraz 4 śmigłowce LPR.
Brak informacji
Wojewoda Śląski mówił także o "mankamentach" w czasie akcji ratunkowej. - Największym problemem w czasie akcji był brak informacji dla rodzin o stanie górników. - Ustaliliśmy, że szerszy kontakt z rodzinami ofiar jest konieczny. I będą opracowane specjalne procedury informowania rodzin ofiar wypadków. Trzeba informować o stanie poszkodowanych przynajmniej raz na pół godziny, to się po prostu tym rodzinom należało - powiedział Adam Matusiewicz.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24