Karetki pogotowia zostały wezwane na pomoc dopiero 40 minut po wypadku w kopalni "Wujek-Śląsk" - dowiedzieli się dziennikarze Uwagi TVN. Pożar pojawił się około godz. 10.15, jednak pogotowie wezwanie odnotowało dopiero kilkadziesiąt minut później - o 10.53. Rzecznik kopalni późną reakcję tłumaczy m.in. tym, że nie od razu było wiadomo, co się stało pod ziemią.
- Trwała akcja, zawiązywanie sztabu akcji. To jest na dole, a nie na powierzchni, gdzie natychmiast mamy wiadomość co się stało, jaki jest stan poszkodowanych - tłumaczy w rozmowie z reporterką "Uwagi" przedstawiciel kopalni Andrzej Bielecki.
Bo nie była znana liczba poszkodowanych?
Doktor Michał Świerszcz, który był koordynatorem akcji ratunkowej, nie potrafił powiedzieć co było przyczyną późnej reakcji "Wujka-Śląsk". Jego przypuszczenia zgadzają się jednak z wyjaśnieniem Bieleckiego. - Być może nie była znana liczba poszkodowanych, czy w ogóle byli tam ludzie - tłumaczył na antenie TVN24.
Świerszcz do kopalni wraz z ekipą ratunkową dotarł o godzinie 11.02. - Skierowano nas do punktu opatrunkowego. Na pierwszy rzut oka było tam już 15 poszkodowanych osób. (...) Byli w bardzo ciężkim stanie - opowiadał.
Lekarze podzielili kilkunastoosobową grupę na mniej i bardziej rannych, następnie wezwali posiłki. - W krótkim czasie było na miejscu było 10 zespołów. Ostatecznie przybyło ich 18 - dodał. Koordynator akcji zaznaczył jednak, że nie potrafi jednoznacznie ocenić, czy tak długi czas od momentu wypadku do wezwania pogotowia, wpłynął na akcję ratunkową. - To trudne pytanie - ocenił.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24, Uwaga TVN