Jeszcze we wrześniu ub. roku rząd mógł się chwalić, że w specjalnych strefach ekonomicznych robota wre. Zgłaszają się kolejni inwestorzy, którzy otrzymują zezwolenia na uruchamianie przedsiębiorstw, przybywa miejsc pracy, rosną nakłady inwestycyjne. Był to jednak głównie efekt podjętych wcześniej decyzji i działań - pisze "Trybuna".
Według dziennika, rząd Leszka Millera przed naszym wstąpieniem do Unii napracował się po pachy, żeby sytuację w strefach uporządkować pod względem prawnym, objąć je przepisami unijnymi i dogadać się z inwestorami, którym obiecano zbyt dużo, zanim weszliśmy do UE i z czego trzeba się było później wycofywać.
Specjalna strefa ekonomiczna to wyodrębniona administracyjnie część terytorium kraju. Teren do działalności musi być uzbrojony, czyli wyposażony w niezbędne instalacje i drogi dojazdowe. Zezwolenia na działalność wydają zarządy stref, które jednocześnie służą inwestorom pomocą w kontaktach z miejscowymi władzami, a także administracją centralną.
Takie zachęty okazały się skuteczne. Do września ub.r. wydano prawie 900 zezwoleń na uruchomienie firm. Dzięki temu powstało 100 tys. miejsc pracy, a 35 tys. ocalono przed likwidacją. Od tego momentu jednak ów mechanizm się zaciął. Dopóki można było korzystać z dorobku poprzedników, wyniki były coraz lepsze. Gdy przyszło jednak przygotować warunki do rozwoju stref, aktywność inwestycyjna wyraźnie zmalała.
Źródło: "Trybuna"