- Wicepremier Zyta Gilowska ogłosiła: "Mamy 1 mld zł na Narodowe Centrum Sportu". To dobra wiadomość. A zła? To miliard czysto wirtualny
Puls Biznesu pisze, że euforia, związana z przyznaniem Polsce i Ukrainie organizacji Euro 2012, udzieliła się też Zycie Gilowskiej, wicepremier i minister finansów. "Mam dobrą wiadomość!
Znaleźliśmy już 1 mld zł na najistotniejszy obiekt, czyli Narodowe Centrum Sportu (NCS) w Warszawie. Dzięki zmianom w ustawie o grach i zakładach wzajemnych w latach 2008-11 wygospodarujemy na ten cel po 250 mln zł rocznie" – zapewniła na specjalnie zorganizowanej
konferencji prasowej zaraz po ogłoszeniu werdyktu UEFA.
Najnowsza wersja projektu nowelizacji ustawy hazardowej nie pozostawia wątpliwości: pieniądze na NCS, które ma powstać w miejscu stadionu 10-lecia, ma przynieść nałożenie na cały prywatny hazard quasi podatku - specjalnych 10-procentowych dopłat. Uzasadnienie utrzymywanej w tajemnicy noweli przynosi jednak duże niespodzianki.
Zdaniem podległych Zycie Gilowskiej urzędników resortu finansów, dopłaty mogłyby w przybliżeniu dać nie 250 mln zł, a 200-220 mln zł rocznie. Dodatkowo projekt zakłada, że 20 proc. tej kwoty miałoby pójść na Fundusz Promocji Kultury. Na Fundusz Rozwoju Kultury Fizycznej, z którego ma być finansowany warszawski stadion, trafiłoby pozostałe 80 proc., a więc 160-176 mln zł rocznie. Spora suma, ale czysto wirtualna.
Pomysł wprowadzenia dopłat do gier hazardowych "PB" ujawnił trzy tygodnie temu. Nie tylko właściciele kasyn, salonów gier, automatów o niskich wygranych i zakładów bukmacherskich, ale i eksperci nie mieli wątpliwości: to absurd, który może zabić prywatny hazard. "Rentowność salonów gier wynosi 4,5 proc., kasyn 1,2 proc., a zakładów bukmacherskich 0,9 proc. Gdzie tu miejsce na 10-procentowe dopłaty?" – zżymał się Jan Kosek, wiceprezes Związku Pracodawców Prowadzących Gry Losowe i Zakłady Wzajemne.
"Realizacja tego pomysłu po prostu zarżnie branżę hazardową. I w efekcie wpływy do budżetu i na cele społeczne, takie jak NCS, zamiast wzrosnąć, spadną" – prognozował Marek Oleszczuk, w latach 1995-99 zastępca dyrektora, a od 1999 r. do 2006 r. dyrektor departamentu gier losowych i zakładów wzajemnych w Ministerstwie Finansów. Chodzi nie tylko o to, czy zmiany zamiast wzrostu przyniosą spadek wpływów do budżetu, ale i o względy techniczne. Przecież automaty musiałyby mieć dwa wrzutniki monet, a krupierzy w kasynie wymagać od klientów, by na sekundy przed zatrzymaniem koła ruletki do 50 zł na zakład dorzucali 5 zł na dopłaty – dziwi się kolejny z ekspertów.
Źródło: Puls Biznesu