Czy w Polsce może powstać dobry film opisujący ciemne czasy PRL-u? Doskonale na to pytanie odpowiada Jan Kidawa-Błoński, swoją „Różyczką”. To udatnie skrojony obraz, relacjonujący historię niemłodego już profesora (świetna rola Andrzeja Seweryna), któremu bezpieka wkłada do łóżka urodziwą maszynistkę (odważna Magdalena Boczarska). Cel: donosić na krnąbrnego literata, który słowem walczy o wolność poglądów, wypowiedzi i myśli. Czyli o wszystko, czego bezpieka nie była w stanie zaakceptować swym zadżumionym umysłem.
Film przez ponad dwie godziny nawet przez chwilę nie nudzi - akcja zmienia się niczym poglądy naszych polityków. Kidawa-Błoński, kreśląc – wydawałoby się banalną – historię leciwego pana, który zakochuje się w o wiele młodszej pani, uświadamia nam, co dla ludzi wolnomyślnych, oznaczało życie w PRL-u. Pokazuje, jak najważniejsze uczucia – miłość, przyjaźń, zaufanie - sprowadzano do podpisu na świstku papieru: tak, zobowiązuję się donosić.
„Różyczka” ma w tle prawdziwe losy polskiego pisarza i eseisty Pawła Jasienicy. – Chciałem znaleźć i opisać ciekawą historię z tamtych lat – mówił reżyser na pokazie przedpremierowym. Opisał, choć zakończył inaczej, niż zdarzyło się w rzeczywistości. Nie ma to jednak znaczenia. Tak samo jak nie ma znaczenia, czy kapela WCK z filmu „Wszystko, co kocham” Jacka Borcucha naprawdę istniała. Ważne, że powstają filmy, które bez przesadnej, wajdowskiej egzaltacji ukazują naszą historię. Nawet tę najsmutniejszą.
Bo jak mawiał Cyceron, którego cytuje w filmie Seweryn: „kto nie zna historii, ten jest zawsze dzieckiem”.