Ależ ten bełchatowski sąd był surowy! Stadionowi chuligani kulą się ze strachu. Półtora tysiąca złotych grzywny dla kilku kiboli złapanych po Pucharze Polski i zakaz stadionowy, którego nikt nie jest w stanie wyegzekwować. Wolne żarty.
Kto oglądał finał Pucharu Polski w Bełchatowie, ten wie – kto nie oglądał, też pewnie już wie, bo sprawa jest głośna. Bandyterka postanowiła pokazać, na co ją stać i urządziła sobie mistrzostwa kiboli. Bo i nikt nie próbował temu przeciwdziałać. Na ligowe mecze kibiców z zakazem stadionowym nie wpuszczamy, ale na Puchar Polski - prosimy bardzo, droga wolna. No to zakazani kibice poczuli się mocni i potwierdzili, że na zakaz zasługują. Co ciekawe, zarząd Legii Warszawa ma bazę danych kibiców objętych zakazem, ale PZPN o nazwiska nie poprosił – sam ręce ma czyste, bo przecież – co obwieszcza ustami rzecznika – egzekucją zakazu powinna się zająć policja. Co? Policjanci mają sprawdzać bilety i listy zakazanych kibiców? A jak, przecież nie organizator. Organizator najwyraźniej jest od liczenia kasy.
Na trybunach awantura, przerywany mecz, wstyd na całą Polskę i Europę. Ale, ale – jest przecież sąd! I to 24-godzinny. Stanęło przed nim bodajże dwóch kiboli, którzy najwyraźniej nie dali rady uciec. Ale nie muszą się bać. Najsurowsza kara to półtora tysiąca złotych grzywny i - tak, oczywiście - zakaz wstępu na mecze własnego klubu. Ten tak mocno, ściśle i surowo egzekwowany zakaz stadionowy.
Kibice nie oszczędzili nawet nagrody dla najlepszego piłkarza Pucharu Polski - mercedesa, którego postanowili spalić racami. Nic dziwnego, kogo interesuje najlepszy piłkarz - znacznie ważniejszy jest tu najlepszy chuligan. A wynik? Legia wygrała w karnych cztery do trzech. Ale kogo to interesuje.