"Mówili, że dostanę dożywocie" - mówi w wywiadzie dla Gazety Wybrczej Mirosław G. Kardiochirurg, oskarżony między innymi o zabójstwo pacjenta opowiada gazecie o tym, co działo się w areszcie tymczasowym. Lekarz wyszedł z niego po wpłaceniu kaucji.
Usłyszałem, że to kwestia kary najwyższej - dożywocia. Że już nie wyjdę na wolność. Takie rzeczy słyszałem parę razy - mówi dr Mirosław G.
GW: Jak Pan odebrał zarzut zabójstwa? - pyta "GW".
- To są rzeczy niewyobrażalne. Żeby chirurg był posądzony o zabójstwo pacjenta! Każdemu chirurgowi zdarza się, że chory ginie na stole operacyjnym, to jest tragedia. Ale nigdy prokurator nie mówił - pan zabił chorego. Ludzie czasami umierają. Nie mamy sumienia z kamienia i każdy to przeżywa, ale tak naprawdę jest to doświadczenie chirurga.
GW: Minister Ziobro twierdzi, że zarzut wielokrotnej korupcji jest doskonale udokumentowany. Są dane z podsłuchu.
- Chcę absolutnie zaprzeczyć - nigdy od nikogo nie wymagałem, żeby płacił za operację, nie uzależniałem operacji od jakichkolwiek korzyści.
GW: Siedział Pan sam?
- Nie, kilkunastu więźniów przewinęło się przez moją celę. Jedni odchodzili, inni przychodzili. Więzienie to nie tylko obciążenie fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne. Wszystko to spisywałem. Bardzo mi pomagało, że mogłem to z siebie wyrzucić.
GW: Ile razy był Pan przesłuchiwany?
- Nie byłem przesłuchiwany. Prokuratorzy przyjeżdżali do więzienia i przedstawiali mi kolejne zarzuty. Miałem utrudniony kontakt z moim adwokatem. Za każdym razem musiała uzyskać specjalną zgodę. Nie miałem kontaktu z rodzicami, a dopiero po kilku tygodniach spotkałem się z bratem.
Źródło: "Gazeta Wyborcza"