- Stoi za panią Boniek, jak mówią? - Nie stoi. Wkurza mnie takie gadanie. Przecież to nieprawdopodobne, że jestem kompetentna, że mogę sobie poradzić w Widzewie bez wsparcia, prawda? Albo opowiadanie, że jestem "żelazną damą"… Trzeba wymyślić historię o tym, jaka jestem bezwzględna. Z Szymonem Jadczakiem rozmawia prezeska Widzewa Łódź Martyna Pajączek.
Martyna Pajączek jest kobietą, która w polskiej piłce nożnej zaszła najwyżej. Jako jedyna zasiada w zarządzie Polskiego Związku Piłki Nożnej. Niektórzy działacze widzą ją za parę lat w fotelu prezesa PZPN. W przeszłości była prezesem Miedzi Legnica, którą przeprowadziła z II ligi (czyli trzeciego poziomu rozgrywek) do Ekstraklasy. Zarządzała też Pierwszą Ligą Piłkarską, czyli organizacją zrzeszającą kluby drugiego szczebla rozgrywkowego w Polsce. A od czerwca jest prezesem Widzewa Łódź. To jeden z najbardziej zasłużonych klubów w Polsce, który w 2012 r. zbankrutował i teraz powoli podnosi się z upadku.
Dziś łodzianie grają na trzecim poziomie rozgrywkowym. Mimo potężnego budżetu i stadionu zapełnianego na każdym meczu przez kilkanaście tysięcy kibiców w poprzednim sezonie nie udało im się awansować do wyższej ligi. Dlatego działacze postanowili zatrudnić Martynę Pajączek. Wrocławianka ukończyła polonistykę na Uniwersytecie Wrocławskim, ale i studia na wrocławskim Uniwersytecie Ekonomicznym. Zanim trafiła do piłki, była menedżerką w firmach z branży finansowej.
Pajączek w rozmowie z Szymonem Jadczakiem przyznaje, że nie zna się na piłce, ale z daleka rozpoznaje, gdy trener lub piłkarz próbują ją okłamać. Prezes Widzewa zdradza, dlaczego polscy piłkarze są tak słabi na tle kolegów z innych krajów, czy stoi za nią Zbigniew Boniek i jaki ma pomysł na poradzenie sobie z kibolami.
Na początek cytat: "Gdy rozmawiamy o piłce, to nam baba niepotrzebna" – kto tak powiedział?
Nie wiem.
Pani kolega z zarządu PZPN, Zbigniew Boniek. W rozmowach z panią kwestia płci pojawia się za każdym razem. Ale trudno o to nie pytać, po takich słowach prezesa PZPN. Jak się pani czuje, słysząc takie wypowiedzi?
Źle. Takie słowa nie mają prawa padać. Nie pytałam prezesa Bońka o te słowa, nie miałam takiej potrzeby. Pracuję z nim już siedem lat i mam swoje zdanie na temat, jak traktuje kobiety, w tym kobiety w piłce. Nie mam żadnych zastrzeżeń do tego. I taka jedna niefortunna wypowiedź tego nie zmienia.
Ale w piłce zdarzają się takie niepotrzebne komentarze. Chociaż czy ja wiem, czy tylko w piłce?
Na razie kobiet w polskiej piłce jest bardzo niewiele. Pani jest pierwszą i jedyną w zarządzie PZPN.
Ja jestem w sytuacji szczególnej. Do piłki weszłam z biznesu, od razu na wysokie stanowisko. Pewne rzeczy mnie nie dotknęły. Ale wyobrażam sobie, że dziewczyny, które zaczynają od najniższych szczebli w piłce, mogą się stykać z różnymi nieprzyjemnymi odzywkami i sytuacjami. Zawsze je zachęcam, pokazując siebie. Weszłam do organizacji zdominowanej przez facetów i okazuje się, że nic się nie zawaliło, że wszystko działa.
Jako dziecko uczyła się pani gry na pianinie, potem studiowała filologię polską, pochłaniała setki książek. Fascynuje się pani sztuką, jeździ po muzeach na całym świecie. A finalnie ląduje pani w piłce nożnej. Co poszło nie tak?
To jest właśnie cały problem z piłką nożną, że ona wciąga. To są emocje, adrenalina, wyzwania. Dla menedżera to jest coś bardzo ciekawego. Normalnie w biznesie da się większość rzeczy przewidzieć, zarządzać nimi, zaprogramować. A w piłce do kwestii biznesowych dochodzi zarządzanie emocjami. Tego już kompletnie nie da się kontrolować. Do tego trzeba mieć nie tylko wiedzę, ale i instynkt.
Pani zaczynała pracę jako menedżer w firmach Andrzeja Dadełły. To on wysłał panią do Miedzi Legnica, klubu, który kupił.
W spółce matce jego koncernu byłam dyrektorem marketingu i PR. I kiedy zdecydował się pomóc Miedzi Legnica, po pierwszych spotkaniach zrozumiał, że elementem, który tam dramatycznie kuleje, jest właśnie ten obszar, na którym ja się znam. I tak się zaczęło. Później zdecydował się przejąć klub w całości, a ja przy tej Miedzi zostałam.
I łatwo poszło?
Nic nie poszło łatwo. To jest piłka nożna. Tu nic nie idzie łatwo. W Legnicy nawet porządnego biura nie było, a jak się siadało w siedzibie klubu na krześle, to oparcie odpadało. Nie miałam gdzie usiąść z laptopem na początku. Od podstaw trzeba było zbudować wszystko.
A skąd pani wiedziała, jak zarządzać klubem piłkarskim?
Nie miałam zielonego pojęcia. To było uczenie się metodą prób i błędów. Fajnie się o tym mówi po latach, ale wchodząc do klubu, musisz się dostosować do rytmu sezonu – musisz grać mecze, przygotowywać drużynę, załatwiać wszystkie formalności związane z bieżącą działalnością. Nie możesz zamknąć tego kramu, ułożyć po swojemu i zacząć, kiedy będziesz gotowy.
Ile razy pani płakała przez piłkę?
Ja nie umiem płakać.
Płakanie oczyszcza.
Wiem. Ułatwia przejście przez trudne momenty. Ale ja muszę inaczej sobie radzić. Ja sobie nie odkręcę kranu i nie dam ujścia emocjom przez łzy. To siedzi gdzieś w środku. Muszę to wszystko przefiltrować przez głowę. Powoli.
Zakładam, że najsłabszym ogniwem w klubie był czynnik ludzki?
Najlepszym! Ja lubię ludzi, a do piłki przychodzą bardzo różni ludzie. Najmądrzejszych ludzi w swoim życiu spotkałam w piłce. Najgłupszych też. To jest fascynujące. W biznesie nie ma takiej różnorodności. Mój dzień w klubie wygląda czasem jak totalne wariactwo. Miewam spotkania z tak różnymi ludźmi i problemami, że układanie tego w jakieś bloki tematyczne nie ma sensu.
Analizuje pani mecze po porażkach?
Zdarza mi się.
I?
Bywa różnie. Czasem to jest moment, kiedy można się pozłościć i pokrzyczeć.
I trener ląduje na dywaniku?
Nigdy nie działam impulsywnie. Nauczyłam się w dniu meczowym w ogóle nie rozmawiać z trenerem ani z zawodnikami. Wtedy wszyscy mamy taki poziom adrenaliny, taki poziom emocji, że ta rozmowa niczemu by nie posłużyła. Na drugi dzień można zaprosić trenera, porozmawiać, zrobić różne rzeczy. Ale nigdy na gorąco.
Zdarzyło się pani wpływać na skład drużyny?
Nie robię takich rzeczy.
Nie kusiło nigdy?
Niby można coś takiego zrobić, ale po co w takim razie zatrudniać tego trenera, a potem go trzymać na smyczy i tylko wydawać polecenia? Wtedy musiałabym zatrudnić trenera idiotę, którym można manipulować.
W wywiadach działacze zawsze twierdzą, że tego nie robią. Piłkarze i trenerzy mówią co innego.
Ja tego nie robię, bo to jest zwyczajnie głupie. Wychodzę z założenia, że jeśli płacę trenerowi, to niech sam to ogarnia. Zresztą czasem trenerzy przychodzą się radzić. Mówię wtedy: "Dopóki ty nie robisz za mnie budżetu, to ja nie będę wybierać za ciebie składu".
Z trenerami jest tak, że dopóki on sobie ufa, jest pewny siebie, to zazwyczaj sobie radzi i nawet jak jest kryzys, mam pewność, że trener z niego wyjdzie.
W Miedzi miała pani nad sobą jeszcze właściciela, który ma dość żywiołowy temperament. Ciężko być prezesem u człowieka, który jednego dnia stwierdza, że kupujecie samych Hiszpanów? Albo stawia tylko na Polaków po trzydziestce?
Trzeba założyć, że w sprawach sportowych siada właściciel, prezes i trener, są rozmowy, ale na końcu ostateczny głos ma trener.
Właściciel.
Trener.
Właściciel.
Trener. Zdarzyło nam się kupić kiedyś zawodnika, mimo że trener był mu niechętny. Bardzo szybko trener nam uświadomił, jakie są tego konsekwencje. Nikt rozsądny nie powtarza tego samego błędu. Jeśli trener nie chce grać jakimś zawodnikiem, to nie będzie nim grał. Pamiętajmy, że piłka to jest taka branża, gdzie każdy chce być liderem. To jest zbiorowisko liderów, każdy chce mieć rację na koniec.
A uważa pani, że zna się na piłce?
Nie. Kiedyś myślałam, że mogę się podciągnąć w tej kwestii. Ale z czasem doszłam do wniosku, że mogę trochę się rozeznać, natomiast nigdy nie będę tak kompetentna jak ludzie, którzy całe życie spędzili w piłce. Więc próba zawalczenia o to, żeby mój poziom był zbliżony do nich, jest skazana na niepowodzenie. Jedyne, co mogę zrobić, to zaakceptować, że nigdy nie będę ekspertem. Ale moją rolą w klubie jest pomoc ludziom, którzy się na piłce znają.
Taka szczerość to akurat wielka zaleta, bo zmorą polskiej piłki są ludzie, którym wydaje się, że się na niej znają i nie dają sobie wytłumaczyć, że jest inaczej. Ale czy nie znając się na piłce można wybrać dobrego trenera?
Oczywiście, że tak. Po paru latach przepracowanych w piłce już mniej więcej tych wszystkich trenerów znam. Już tyle rozmawiałam na ich temat z kolegami prezesami, że wiem, kto ma jakie wady, kto ma jakie zalety. Oni nawet nie muszą o tym wiedzieć.
Ile taki przeciętny kibic wie o tych ludziach, trenerach, piłkarzach, których na co dzień ogląda, czyta o nich, podziwia?
Nic nie wie. Nie zdaje sobie sprawy z 90 procent rzeczy. Każdy buduje swój wizerunek w taki sposób, żeby był postrzeganym jak najlepiej.
To są rzeczy, które zmieniłyby sposób postrzegania klubów przez kibiców?
Klubów może nie, ale poszczególnych osób na pewno. Często spotykam się z sytuacjami, że opinia medialna na temat danej osoby jest bardzo rozbieżna z rzeczywistością.
I zdarzyło się pani kogoś nie zatrudnić z powodu takiej zakulisowej wiedzy?
Oczywiście, że tak. Wiadomo, że nie będę pracować z kimś, kto kłamie. Z kimś, z kim nie ma intelektualnego porozumienia. Są trenerzy, którzy prowadzą wokół siebie nieustającą kampanię sukcesu, którzy wciąż opowiadają bzdury. To jest bardzo męczące, szkoda na to czasu. Wolę ludzi, którzy wprost odpowiedzą na moje pytanie. Nie toleruję sytuacji, gdy trener mówi co innego zawodnikowi, a co innego prezesowi.
A dlaczego prezesi polskich klubów ciągle zwalniają tych trenerów? To jest zmora polskiej piłki. Tak się nie da pracować długofalowo.
Bo to jest trudne. Ma pan ogromną presję ze strony kibiców…
Na zachodzie Europy też jest presja. Ale tam trenerów się nie wyrzuca co chwilę, a piłka wygląda lepiej.
Moim zdaniem problem polskiej piłki leży gdzie indziej. Kiedy polscy zawodnicy wracają z zagranicy, to co mówią?
Że tam ciężej trenowali?
Brawo! I tu ma pan problem polskiej piłki. Może po prostu trzeba ciężej pracować? To taka nasza narodowa cecha: spróbujmy na skróty, może się uda, po co robić więcej, jeśli można mniej.
Pani pracowitość jest już legendarna. Gdy w jednym z wywiadów przeczytałem, że pracuje pani do 2 w nocy, a wstaje o 5 rano, stwierdziłem, że przesadziła pani z PR.
Od czasów liceum mam taki zwyczaj, że sypiam cztery godziny. I tak mam od zawsze. To jest niezdrowe. W pewnym momencie zrozumiałam, że muszę spać więcej. Zaczęłam się uczyć spać dłużej. To jest straszne. W sypialni żadnych telewizorów, żadnych telefonów, pochłaniaczy uwagi. Gdy się obudzisz, nie wychodzisz z łóżka, tylko próbujesz zasnąć znowu. Człowiek męczy się okrutnie. Usypianie męczy mnie bardziej niż spanie po cztery godziny.
I po 15 godzinach jest pani w stanie efektywnie pracować?
To zależy, co mam robić. Jeśli mam jakiś problem do głębszego przemyślenia, to tylko wieczorem.
A o czym to świadczy, że pracuje pani po 16 godzin?
Chce pan powiedzieć, że jestem źle zorganizowana? Nie. Jestem w na tyle dobrej komitywie z moim ciałem, że ono mi mówi, czego potrzebuje. Gdy przesadzę z pracą, ono mi mówi: "daj obraz", i wtedy jadę od muzeum, galerii, resetuję się. Albo "daj książkę" i wtedy odreagowuję lekturą.
Z kimkolwiek bym o pani przyjściu do Widzewa rozmawiał, każdy twierdzi, że za pani pojawieniem się w Łodzi stoi Zbigniew Boniek. Stoi?
Nie stoi. Wkurza mnie takie gadanie. Przecież to nieprawdopodobne, że jestem kompetentna, że mogę sobie poradzić w Widzewie bez wsparcia, prawda? Musi ktoś za mną stać, tak?
Albo opowiadanie, że jestem "żelazną damą". To kolejna gęba przyprawiona przez media. Trzeba wymyślić historię o tym, jaka jestem bezwzględna.
W wywiadzie po jednym z pierwszych sparingów Widzewa stwierdziła pani, że przeszkadzają jej piłkarze przeklinający na boisku. I co pani z tym zrobiła?
Powiedziałam, że mają nie przeklinać i nie słyszałam na kolejnych sparingach, żeby przeklinali. Da się. Proszę sobie wyobrazić, że w piłkę grają bardzo inteligentni ludzie. W Legnicy w pewnym momencie doszło do sytuacji, że chłopaki przynieśli do gabinetu masażysty telewizor. Pomyśleliśmy w klubie, że teraz będzie muzyka szła nie tylko z głośników, ale i z telewizora. A oni zaczęli oglądać programy informacyjne i kłócili się o gospodarkę, politykę.
Ma pani swoich ulubionych piłkarzy, którzy przez lata rozwinęli się pod pani skrzydłami? Przygląda się pani ich karierom?
Oczywiście, mam ich wszystkich na radarze. Z niektórymi jesteśmy cały czas w kontakcie. Mówię o nich "moje dzieci", czasem dzwonią, żeby się poradzić, z najróżniejszymi rzeczami. Wiedzą, że mogą mi zaufać, że ich nie sprzedam i nawet jak powiem dosadnie, co myślę, to prosto od serca.
Zawsze im mówiłam – myśl o tym, co będziesz robił w życiu po zakończeniu kariery. Wbijałam do głów: "idź do szkoły". W pewnym momencie oni już grupowo się zapisywali do tych szkół. Ciągle przychodzili z jakimiś pytaniami dotyczącymi marketingu, biznesu. I chodzili, robili licencjaty, magisterki. Mam całą kolekcję zdjęć piłkarzy z dyplomami ukończenia szkół wyższych.
Zdarzało się wyciągać tych chłopaków z tarapatów?
Oczywiście. Do klubów trafiają ludzie z potężnymi problemami.
I jak pani wyciągała hazardzistę z uzależnienia?
Trudny temat. Ja to mogę pomóc przejrzeć papiery, zobaczyć, jak wyglądają finanse. Doradzić pewne rzeczy. Ale terapii nie zastąpię.
Na pewno dziś jest mniej alkoholu w piłce niż przed laty. Alkoholika wśród piłkarzy nie spotkałam. Zresztą nawet starsi gracze podkreślają, że to już nie te czasy, młodzi ludzie mają większą świadomość, wiedzą, że detale robią różnicę.
Niby tak, ale przepaść między piłkarzami z Polski a tymi z krajów rozwiniętych piłkarsko nadal jest ogromna. Przychodzi taki mecz jak z Hiszpanią na Mistrzostwach Europy U-21 i Polacy dostają baty 0:5. Z czego to według pani wynika?
Nas gubi mentalność. Działamy po polsku, czyli na skróty, kombinujemy. Taki przykład: słowo "załatwić", które w innych językach nawet nie ma swojego odpowiednika. Po angielsku "fix" to raczej naprawić, po niemiecku w ogóle nie znajdzie pan słowa, które ma znaczenie równoznaczne z naszym polskim rozumieniem. A w Polsce się wszystko ciągle załatwia. Jeśli ktoś się narobi, to znaczy, że jest frajerem, nie zasługuje na szacunek. A ja właśnie uważam, że trzeba się narobić.
Jednym z wyzwań, które na panią czekają w Łodzi, są kibice. Tych Widzew ma, delikatnie mówiąc, niepokornych. Część z nich współpracowała choćby z kibolami Wisły, których znaczna część przebywa teraz w aresztach. Miała już pani spotkanie z tak zwanymi "grupami decyzyjnymi"?
Oczywiście.
I?
Było miło i sympatycznie.
Kibole Wisły, którzy dziś siedzą w areszcie, jakiś czas temu byli w Łodzi i uczyli tutejszą ekipę, jak powtórzyć patent z Krakowa z przejęciem klubu. Dlatego pytam, na ile jest pani świadoma tego problemu i jak go pani chce rozwiązać?
Mam tu dwa główne stowarzyszenia kibiców, spotkałam się z nimi. Rozmowa dotyczyła tego, czym się zajmują, jak możemy współpracować.
Tajemnicą poliszynela jest, że część klubów płaci stowarzyszeniom kibiców. A jak jest w Widzewie?
U nas nie ma takich rzeczy.
Rozmawiała pani z człowiekiem odpowiedzialnym w klubie za kontakty z kibicami?
Rozmawiałam, przecież kiedy przyszłam do pracy, to musiałam poznać pracowników czy współpracowników klubu.
Gdybym pani powiedział, że on ma na koncie zarzuty za udział w bójkach, to by panią zdziwiło?
Myślę, że nie.
Teoretycznie, jeśli to jest człowiek do kontaktu z kibicami, to nie powinien pracować w klubie. Ale jeśli to ma być ktoś do kontaktu z kibolami, to jest to idealna osoba na tym stanowisku. Tylko czy to musi tak wyglądać?
Jest przedstawicielem kibiców, w każdym klubie jest takie stanowisko, takie są wymogi. On ma określone obowiązki jako SLO (Supporter Liaison Officer, czyli koordynator ds. kontaktów z kibicami – red.), głównie pomaga kibicom przy wyjazdach i przyjazdach na mecze, czyli w dni meczowe. Realizuje je, dostał szansę i ją wykorzystuje. Dopóki widzę, że daje sobie radę, to dlaczego miałabym się oburzać i coś zmieniać? W klubie naprawdę jest wiele innych obszarów, na których trzeba pilnie działać, bo one wymagają naprawy.
No jak uda się pani nawrócić kiboli, to bez medali się nie obejdzie...
Na razie muszę na prostą wyprowadzić Widzew. To dawno nikomu się nie udało…
Myśli pani, że dożyjemy czasów, gdy na meczach nie będzie kibolstwa, a co się z tym wiąże chamstwa, wulgarnych przyśpiewek, rac?
Uważam, że jak się traktuje człowieka, tak on się potem wobec nas zachowuje. Ludzie bardzo często potrzebują uwagi, chcą, żeby posłuchać, z czym mają problem i dlaczego zachowują się tak, a nie inaczej.
Opowiem panu anegdotę. Pamiętam, jak zaczynaliśmy organizować bursę dla młodych piłkarzy w Miedzi Legnica. Na początku te dzieci rzucały się na jedzenie, nie używały noży do krojenia posiłków, obrzucały się jedzeniem. Byłam tym strasznie zirytowana. Poprosiłam Janusza Kudybę, który był dyrektorem akademii, i kierownika Pawła Kościółka, żeby zamieszkali w tej bursie i chodzili na posiłki z tymi dziećmi. Dzieciaki najpierw podpatrzyły, że można jeść sztućcami, że w trakcie posiłku można ze sobą rozmawiać, a nie krzyczeć, że można używać serwetek. Zadziałało proste skojarzenie – jeśli będę zachowywał się jak Kudyba, to potem będę strzelał bramki jak Kudyba. I to przyniosło efekty.
W Łodzi też będzie miała pani co robić. W kwietniu w loży Widzewa zaatakowano prezydenta Radomia...
To jest proces. To jest ciężka budowa, edukacja, to nie stanie się nagle.
Musimy wierzyć w ludzi, w to, że podsuwając jakieś małe, stopniowe rozwiązania, możemy na nich wpłynąć. Nie wiem, czy uda się to za naszego życia, ale rzeczywiście odczuwam potrzebę, żeby choćby liczbę tych bluzgów na trybunach zmniejszać.
Gdzie się pani widzi za dwa lata?
Nie wiem. Zaplanowałam sobie, że w ciągu sezonu spróbuję wypełnić Widzew jakością i treścią. Oczywiście na pewno coś się po drodze wydarzy, ktoś się okaże rozczarowaniem, ktoś zaskoczeniem. Ale mam nadzieję, że uda się awansować do I ligi, potem szybko dostosować się i zrobić kolejny krok do przodu w organizacji klubu. A co dalej, ciężko o tym teraz myśleć.
A pani w ogóle chce na dłużej w tej piłce zostać?
Nie będę się upierała, żeby siedzieć tu na siłę.
Nie wolałaby pani mieć galerii sztuki?
Galerii nie, ale nad powrotem do biznesu powoli zaczynam myśleć.
Autor: Szymon Jadczak
Źródło zdjęcia głównego: Agencja Gazeta