Ammann wygrywa, bo tak powiązał sobie narty, że zrobił z nich szybowiec, Bjoergen wygrywa, bo oficjalnie chora na astmę oficjalnie bierze sterydy, kanadyjczycy wygrywają - bo przygotowali pod siebie trasy. O, a teraz jeszcze tor do skeletonu.
I to wszystko oczywiście w jakiejś części jest prawdą. Tylko w jakiej? Cała ta medyczno-sprzętowo-terenowo-medialna otoczka jest już niestety częścią wyczynowego sportu, zupełnie obok tego co widać na torach i stadionach.
Wstaje tu człowiek rano i dowiaduje się, że na drugim końcu świata wybuchła afera, która właściwie dzieje się obok niego, że Amman ma tajemnicze wiązania dzięki którym lata dalej niż inni. Że Adam Małysz może za chwilę być mistrzem olimpijskim, że Ammannowi to ten medal może nawet zabiorą, że sprawą zajmie się światowa federacja narciarska.
To nic, że nikt nie złożył żadnego protestu, że w takich wiązaniach Ammann startował już w pucharze świata, że - o zgrozo - jak twierdzą polscy działacze Małysz je testował, że nie ma dokładnych regulacji opisujących jak takie wiązania co do milimetra mają wyglądać. Taka wyliczanka jest mniej atrakcyjna niż stwierdzenie, że Ammann (zwany Harrym Potterem) coś tu czaruje. W wielkich prasowych namiotach rusza więc machina, mało kto wie o co chodzi z tymi wiązaniami, że sztywne, a może się jednak same wyginają, że można łatwiej sterować nartami, a może one same sterują? Wszystko podobno przez Austriaków. Mają prawo mieć pretensje do Ammanna, nie tak miało być, może mieć je Małysz (choć on akurat nie ma) - drugi raz Ammann odbiera mu olimpijskie złoto, mogą szukać dziury w całym. Może próbują znaleźć winnego możliwie daleko do siebie? Pytanie które człowiek przywozi z polski brzmi: Co? Kto? za tym stoi, czy Austriacy mają swojego Palikota, który wymyśla im takie tematy, by odwrócić uwagę od kombinezonów z którymi sami kombinują i by przy okazji wyprowadzić z równowagi konkurencję? Pewnie wszystko po trochu. Sport w wykorzystaniu mediów śmiało czerpie z polityki.
Obok, na trasie biegowej podobnie. Po sprincie Justyna Kowalczyk mówi, że złoto należało się Marit odgórnie, teraz sugeruje - co prawda przyciskana przez dziennikarzy - że też powinna się rozchorować, by móc poprzyjmować sobie jakieś pożyteczne w wytrzymałościowym sporcie lekarstwa Justynie Kowalczyk pomogłoby co innego: cięższa trasa lub finisz pod długą górę. Czy gdyby igrzyska były w Polsce nie byłoby takiej trasy? Zakopane stara się na razie o mistrzostwa świata, trzymajmy kciuki. Dzisiaj za Małysza, który nie zdążył przerobić nart.