Incydent Monachijski. Kryzys samolotowy. Dramat na lotnisku. Rodacy, ratujcie, Niemcy mnie biją! Czysty surrealizm.
Monachijska przygoda Nelly i Jana Rokitów newsem dnia. Nic zresztą dziwnego – rzadko się zdarza, aby polskich posłów (byłych i obecnych) linia lotnicza uznała za zagrożenie dla bezpieczeństwa, a policja usuwała z pokładu.
Spójrzmy na to spokojnie i z dystansu. Każdy, kto leciał samolotem wie, że przed startem stewardessy proszą o złożenie stolików, zamykają luki na bagaż podręczny i przytwierdzają swoje wózki. Generalna zasada jest taka, że nic nie powinno leżeć luzem, bo nie wiadomo, czy w trakcie startu samo nie odleci i nie wyląduje na czyjejś głowie. Opowieść Jana Rokity o tym, że chciał tylko – „jak każdy normalny człowiek” – położyć płaszcze i kapelusze luzem na wolnym miejscu (pomijając już to, że w innej klasie) niezbyt trzyma się kupy, bo „każdy normalny człowiek” wie, że powinny być zabezpieczone. Jeszcze jedno jest ciekawe.
Podobno pasażerowie samolotu bili brawo. Wyraz niechęci do polityków, czy może wyraz radości, że wreszcie mocno już spóźniony samolot odleci? Cztery lata temu miałem podobną sytuację na lotnisku w Rzymie – chociaż bez płaszcza i kapelusza.
Nasz samolot spóźniał się, mijała właśnie trzecia godzina. Kiszki marsza grają, poszedłem z kolegą do baru coś zjeść. Niestety, wiele lotniskowych restauracji (zauważyli Państwo?) ma taką konstrukcję, że nie słychać w nich komunikatów płynących z głośników. Leniwie spożywamy więc lasagnię popijając z umiarem Nastro Azurro, aż tu nagle coś przebija się przez szum terminalu: passenger… Mazur… Co?! Nie dopijając Azurro sam przybrałem jego kolor. W te pędy wypadliśmy z baru i wyraźnie już słyszymy, że „…are requested (nawet już nie „kindly”) to proceed to gate for immediate boarding!!!”. Zasuwamy więc do bramki, wpadamy do samolotu. Pełna pasażerów maszyna czeka już na nas kilka dobrych minut. Pasażerowie – no cóż – raczej też nie byli dla nas „kindly”. A w dodatku miejsca mamy w ostatnim rzędzie. Tego przejścia przez samolot długo nie zapomnę. I wiecie co? Też nam bili brawo. Ale takich oklasków to ja nikomu nie życzę. Sporo mnie nauczyły. Ciekawe, czy małżeństwo Rokitów też jakąś lekcję wyciągnęło?