Są przeciwieństwem celebrytów, prztyczkiem w zadarty nos showbiznesu. Nie bywają na imprezach branżowych, nie chodzą po czerwonym dywanie i nie widnieją na okładkach magazynów. Chwalą się jedynie swoją twórczością, którą podziwiają miliony na całym świecie. Kim są artyści bez twarzy i dlaczego chowają przed kamerami swoje prywatne oblicze?
Ulice Nowego Jorku w październiku należą do Banksy’ego. Brytyjczyk zrobił prezent wielbicielom sztuki miejskiej i postanowił przenieść się na miesiąc do USA, aby ozdabiać miasto.
Graffiti pojawiają się na murach nowojorskich budynków. Po ulicach kursuje m.in. ciężarówka wypchana pluszowymi świnkami, krowami i owcami wydającymi przeraźliwy pisk, co ma symbolizować zwierzęta prowadzone na rzeź. A na jednym ze straganów wystawione są na sprzedaż oryginalne prace Banksy'ego: tę z napisem "Spray art" - bez informacji, kto jest autorem - ktoś kupił za zaledwie 60 dolarów. - Taka sprzedaż już nigdy się nie powtórzy - powiedział potem artysta.
Ale nie wszyscy podchodzą entuzjastycznie do jego aktywności i krytykują graffiti umieszczane na ścianach budynków. - To znak moralnego zepsucia i braku kontroli. Niszczenie czyjegoś mienia lub uszkodzenie własności publicznej nie jest moją definicją sztuki – stwierdził burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg i zapowiedział, że sprawie twórczości Banksy’ego w Nowym Jorku przyjrzy się ratusz.
Sam zainteresowany ignorował pogróżki i przez ponad dwadzieścia dni publikował swoje nowojorskie prace na stronie internetowej, nie podając ich lokalizacji. Wielu Amerykanów wciągnęło się w zabawę i biegało po mieście, by znaleźć murale tego najbardziej tajemniczego artysty naszych czasów.
"Sława jest skutkiem ubocznym"
Bo tego, jak wygląda, jak się nazywa i co się dzieje w jego życiu osobistym, trudno szukać w mediach. Brytyjskie gazety na podstawie dochodzeń dziennikarzy, m.in. z "The Guardian" i "Mail on Sunday", od lat spekulują, jak brzmi jego prawdziwe nazwisko: Robert Banks czy może Robin Gunningham? Nie udało się tego zweryfikować, bo agencja Jo Brooks, reprezentująca Banksy'ego nie potwierdza, ani nie zaprzecza tym doniesieniom. Graficiarz nie pokazuje się publicznie, nie chciał przyjechać nawet na rozdanie Oscarów. Efekt? Pokazywany jest jako symboliczna postać w kapturze.
Dmuchana lalka w stroju więźnia z Guantanamo, wypchany szczur z puszką farby w łapie, dziesięciofuntowe banknoty z wizerunkiem księżnej Diany rozrzucone w tłumie czy satyryczny film z syryjskimi rebeliantami to zaledwie ułamek dorobku Banksy'ego. Prace pojawiają się nie tylko na ulicach miast na całym świecie, ale są wystawiane w galeriach. Czasami artysta sam zamieszcza obrazy ukradkiem w renomowanych muzeach, np. w Luwrze czy w Amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej. Jak to robi, to kolejna zagadka.
Banksy’emu trudno przypiąć łatkę artysty konkretnej dziedziny, bo wszechstronność to jego drugie imię. Maluje nie tylko graffiti, murale i obrazy, ale również tworzy albumy ze zdjęciami swoich prac. Napisał książkę "Wojna na ściany" i jest autorem dokumentu "Wyjście przez sklep z pamiątkami", nominowanego do Oscara.
Bez wątpienia artysta prowokuje, ale jednocześnie tłumaczy, że "nawet bezmyślny wandalizm może dać do myślenia". Jego kontrowersyjne i satyryczne dzieła niosą ze sobą konkretną wiadomość dla odbiorcy. Poprzez sztukę komentuje polityczne i inne ważne wydarzenia. Prace niosą antywojenny i antykapitalistyczny przekaz. Często powtarzają się motywy szczurów, małp, żołnierzy, policjantów, dzieci i osób starszych.
Krytycy Banksy’ego zarzucają mu, że dla niego nie liczy się sam przekaz, tylko sława. Dlatego celowo nie ujawnia tożsamości, by jego popularność rosła. Sam artysta tak tłumaczy w swojej książce: "Skończyły się czasy, kiedy sławę przynosiło wyłącznie samo nazwisko. Jeśli tworzysz tylko po to, by zostać sławnym, nigdy nie zostaniesz sławnym. Sława jest skutkiem ubocznym".
- Nie ma nic dziwnego w tym, że Banksy nie ujawnia swojej tożsamości. Bo to jest element kultury hip-hopowej – komentuje z kolei dziennikarz muzyczny i publicysta, Hirek Wrona. Znawca tej kultury zaznacza, że większość grafficiarzy z reguły nie pokazuje swojej twarzy.
Oczywiste jest również to, że gdyby Banksy się ujawnił, to musiałby odpowiedzieć przed sądem za nielegalne malowanie graffiti.
- Tutaj mamy do czynienia trochę z takim zjawiskiem, gdzie ktoś czerpie przyjemność nie tylko z tego, że jest znany, tylko z tego, że jest nieznany. Jego dzieło funkcjonuje jako czyste dzieło – tłumaczy w rozmowie z tvn24.pl prof. Maciej Mrozowski, medioznawca z Uniwersytetu Warszawskiego.
"To najbardziej osobista rzecz, którą możemy dać"
Z ukrywania swojej twarzy słyną również inni artyści, m.in. z branży muzycznej. Tak jak francuski duet muzyczny Daft Punk. Popularni od końca lat 90-tych Guy-Manuel de Homem-Christo i Thomas Bangalter - legendarni twórcy muzyki elektronicznej - kojarzeni są z zakrywaniem twarzy kaskami i zakładaniem kostiumów robotów. W takim wydaniu występują na teledyskach, koncertach i podczas wywiadów. Dlaczego?
- Chcemy skupić się na muzyce. To najbardziej osobista rzecz, którą możemy dać ludziom. Próbujemy oddzielić prywatną stronę naszego życia od publicznej. Nie chcemy dołączyć do tej całej plejady gwiazd, nie chcemy być rozpoznawani na ulicach. Ludzie rozumieją, że nie musisz być na okładkach magazynów, żeby tworzyć dobrą muzykę. Wszyscy przyzwyczaili się do naszych masek, co czyni nas szczęśliwymi – tłumaczył w jednym z wywiadów Thomas Bangalter.
Ale Daft Punk nie są wyjątkiem na scenie muzycznej, swoim wizerunkiem bawi się wielu twórców. Gorillaz to fikcyjne postaci z kreskówki (wokalista 2D, basista Murdoc Niccals, gitarzystka Noodle i perkusista Russel Hobbs), ale poza zespołem jego twórcy - producent Damon Albarn i rysownik Jamie Hewlett - twarzy już nie kryją. To by się i tak nie udało, bo obaj są znanymi artystami z przeszłością: Albarn był m.in. frontmanem britpopowej grupy Blur, a Hewlett zdobył popularność za sprawą komiksu "Tank Girl". Gorillaz wymyślili pod koniec lat 90-tych, kiedy wynajmowali wspólne mieszkanie w Londynie.
Po kilkunastu latach działalności Gorillaz widnieje w książce rekordów Guinnessa jako najpopularniejszy wirtualny zespół w historii muzyki rozrywkowej. Cechą charakterystyczną zespołu, tworzącego muzykę będącą połączeniem hip-hopu, rocka, popu i innych gatunków, jest właśnie wyjątkowy image. Członkowie grupy z reguły, poza paroma wyjątkami, nie pokazują się osobiście, nawet podczas koncertów czy rozdań nagród. Zaś koncerty opierają się na granej na żywo muzyce i multimedialnej oprawie.
Żywot małpki Justina Biebera czy jego twórczość?
Albarn i Hewlett nie byli jednak pierwsi. Pierwowzór animowanej grupy muzycznej powstał już ponad pół wieku temu. W 1958 roku popularność zdobył zespół Alvin i wiewiórki, który podczas występów na żywo pojawiał się w postaci kukiełek trzech gryzoni. Sława przełożyła się na rozrost projektu i po kilku latach zwierzątka można było oglądać w kreskówce, a później w pełnometrażowych filmach. Z czasem powstawało coraz więcej wirtualnych projektów. Kto z nas nie pamięta chociażby banalnego przykładu śpiewającej żaby Crazy Frog?
- Zjawisko ukrywania twarzy nie jest nowe – potwierdza Hirek Wrona i odsyła do lat 70-tych. Ogromną popularność zdobyła wtedy kapela Kiss. Cechą charakterystyczną wizerunku scenicznego członków amerykańskiego zespołu rockowego był makijaż.
– Nikt nie wiedział, jak naprawdę wyglądają, bo zawsze mieli wymalowane twarze – przypomina Wrona. I zaznacza, że od lat muzycy malują swoje twarze, grają tyłem do publiczności albo zasłaniają się bujnymi włosami. W tym przypadku ukrywanie twarzy można potraktować jako artystyczny zamysł i element twórczości. Postać wykonawcy staje się częścią jego dzieła.
Na początku XXI wieku budzimy się w świecie, w którym artyści "wyskakują z lodówek". Wiemy, z kim się spotyka sławna aktorka, jakie śniadanie zjadł nasz ulubiony piosenkarz i gdzie spędził wakacje pisarz ostatniego bestsellera. Twórcy zbliżyli się bowiem do swoich odbiorców za sprawą środków masowego przekazu, w których w promocji wszystkie chwyty są dozwolone: od kontrowersyjnych wypowiedzi do najbardziej intymnych zdjęć z życia prywatnego.
- Nasza kultura stawia na indywidualność i osobowość z reguły na równi z dziełem, bądź niekiedy nawet ponad dzieło, tak jak np. w przypadku celebrytów – tłumaczy zjawisko prof. Mrozowski. Z tego względu wielu fanów interesuje bardziej kontrowersyjny występ Miley Cyrus na gali MTV i żywot małpki Justina Biebera niż ich twórczość. A w rankingu popularności słupki rosną.
Dzieło czy osobowość?
Dlaczego więc nadal fascynują artyści, których twarzy nie znamy? - Oni chcą być nieznani, przez to, żeby być bardziej znani. To jest forma prowokacji. Obok dzieła staje artysta, zamaskowany, niby znany, ale nieznany. To takie gry z publicznością, z mediami - twierdzi prof. Mrozowski. Medioznawca dodaje, że to nie jedyny powód, dla którego twórcy unikają pokazywania się w mediach. - To jest tak jakby powrót do korzeni sztuki jako formy samorealizacji, gdzie osoba artysty schodzi na dalszy plan, a liczy się samo dokonanie – ocenia profesor.
Dzieło artysty czy jego osobowość – co jest ważniejsze i na co powinno się najpierw zwracać uwagę? Obie opcje znajdą swoich zwolenników, którzy rozliczą artystów z wizerunku i dokonań. To fani wystawią rachunek, tak jak autor słynnego już internetowego mema, który pojawił się po występie Miley Cyrus na gali MTV. Po lewej stronie na widowni siedzi Daft Punk z podkolorowanymi przez internautów znakami na kaskach, po prawej występ Cyrus z Robertem Thicke na scenie. Zdjęcie mówi samo za siebie.
Autor: Agnieszka Jasik/tr / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Revolver Entertainment