Ta informacja zelektryzowała wszystkich - policja na Śląsku szukała rodziców dzieci, które zostały porzucone w kościołach w Sosnowcu i Katowicach. Szybko okazało się, że to przyrodni bracia: dwuletni Patryk i półroczny Alan. Dziennikarze "UWAGI!" TVN rozmawiali z ojcem jednego z chłopców. Jak doszło do tego, że jego partnerka porzuciła swoje dzieci?
- Przyjechałam z Pomorza z dziećmi, tutaj, do mojej rodziny na Śląsk. Tam straciłam pracę i mieszkanie. Oddałam dzieci, ponieważ chciałam, żeby ktoś znalazł im normalną rodzinę, której ja im nie potrafiłam stworzyć. Chciałam dla nich jak najlepiej. Mam nadzieję, że ktoś się nimi zaopiekuje – zeznawała na policji matka chłopców.
Patryka i Alana znalazły przypadkowe osoby w dwóch różnych kościołach w Katowicach i w Sosnowcu. Matka najpierw pozostawiła młodszego Alana, a dzień później starszego z braci. Ojciec, który niespełna miesiąc wcześniej trafił do zakładu karnego, z mediów dowiedział się, że policja szuka rodziców dzieci. - O porzuconych dzieciach najpierw dowiedziałem się z radia, gdy jadłem obiad. Później wychowawca pokazał mi zdjęcia chłopców. Pierwszego zobaczyłem Patryka… – zaczyna opowiadać Piotr Hyżyński, ojciec dzieci.
– Wczoraj dostałem od niej list. Pisze, że żałuje tego, co zrobiła i że dalej chciałaby być ze mną. Ma nadzieję, że odzyska dzieci i chce prosić sąd o ośrodek dla samotnych matek – kontynuuje pan Piotr.
"Jak anioły"
Rodzice chłopców niecały rok temu wyjechali z Sosnowca. Kobieta była wówczas w ciąży z Alanem. Za pracą i mieszkaniem dotarli aż na Pomorze. Mężczyzna dostał pracę w gospodarstwie rolnym, jego partnerka zajmowała się dziećmi. - Oni naprawdę dobrze sobie tu radzili. Na początku pan Piotr nie umiał dobrze wykonywać swoich obowiązków, ale prosił, by dać mu czas na nauczenie się wszystkiego. Niewiele zarabiali, ale jako że byli kontaktowi, to zaraz ludzie z okolicy ich poznali i chcieli im pomagać. Byli radośni, weseli, jak anioły. Ta pani bez przerwy prała, sprzątała. I oni i dzieci byli bardzo zadbani – opowiada Henryk Jurczyński.
Stare problemy nie zniknęły
Pewnego dnia do domu, w którym mieszkali, zapukała policja i zabrała pana Piotra. Okazało się, że na Śląsku zostawił problemy. Miał wyrok w zawieszeniu za znieważenie policjanta, co pewien czas musiał stawiać się u kuratora sądowego, tymczasem nawet nie poinformował go, że wyjeżdża. Był w trakcie rozwodu z żoną, z którą również ma dziecko. Kurator powiadomił sąd, że nie ma kontaktu z panem Piotrem, a ten odwiesił mu karę. Mężczyzna na osiem miesięcy trafił do zakładu karnego.
- My dlatego się przenieśliśmy, bo chciałem wyjechać jak najdalej od moich rodzinnych stron. Od niczego nie uciekałem. Chciałem po prostu zacząć wszystko od nowa – wyjaśnia.
Kiedy pan Piotr trafił do więzienia, właściciel gospodarstwa zaproponował pracę pani Kindze. Mogła też pozostać w mieszkaniu. Kobieta przez kilka dni pracowała, ale potem bez pożegnania wyszła z domu, nic nikomu nie mówiąc.
- Pani Kinga złamała się psychicznie. Zauważyła chyba przed sobą "dziurę" i nie umiała jej ominąć. Myślę, że wszystko to co się stało spowodował stres, że została ze wszystkim sama – mówi Henryk Jurczyński.
"Bardzo żałuję, że jestem złą matką"
Matka chłopców napisała list do naszej redakcji z aresztu, w którym przebywała kilka dni po zatrzymaniu. Pisze: "Proszę mi wierzyć gdybym tylko miała gdzie mieszkać z moimi dziećmi i z czego żyć nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Bardzo bym chciała żebym mogła być z dziećmi z powrotem. Bardzo żałuję, że jestem złą matka. Każdy dzień bez nich to jest straszny ból, żal i tęsknota".
Kobiecie grożą trzy lata więzienia za pozostawienie dzieci. Sąd rodzinny zdecyduje o dalszym losie chłopców, którzy dziś przebywają w rodzinie zastępczej. Sąd może pozbawić ich rodziców władzy rodzicielskiej, ograniczyć ją, ale też zdecydować o powrocie chłopców do matki, oczywiście pod pewnymi warunkami. Ojciec stara się o przerwę o odbywaniu kary. Kobieta opuściła zakład karny, spodziewa się trzeciego dziecka.
Autor: kg/mtom / Źródło: UWAGA! TVN