Sprawa Komisji Majątkowej, która zwracała Kościołowi majątek zagrabiony przez rząd komunistyczny, przez wiele tygodni elektryzowała opinię publiczną. Głównym jej bohaterem był Marek P. To on pomagał kościołowi w walce o majątek. Dziennikarze śledczy Bertold Kittel i Jarosław Jabrzyk weszli w świat interesów kościoła katolickiego. Przez ponad rok powstawał film dokumentalny, który ujawnia korupcję w kościele.
Rok temu Bertold Kittel i Jarek Jabrzyk wynajęli starą, zrujnowaną fabrykę pod Krakowem i wykreowali postać biznesmena - przekręciarza, który chce wyłudzić z nieistniejącej firmy kilkaset tysięcy złotych. W listopadzie 2011 roku rzekomy przedsiębiorca zgłosił się do Krzysztofa B. - krakowskiego rzeczoznawcy majątkowego. Tak zaczęła się trwająca ponad pół roku prowokacja dziennikarska.
Mózg operacji
Krzysztof B. jest jedną z kluczowych postaci w sprawie znanej jako afera kościelnej komisji majątkowej. Wyceniał nieruchomości, które następnie były zwracane parafiom, zakonom i instytucjom kościelnym przez państwo.
Przez blisko 20 lat Kościelna Komisja Majątkowa, złożona z przedstawicieli rządu i Episkopatu, zwracała zagrabiony przez komunistyczne rządy majątek kościoła katolickiego. Zwróciła ziemię o wartości ok. 5 miliardów złotych. Wielu poszkodowanych przed komisją reprezentował Marek P. - były oficer Służby Bezpieczeństwa. On zajmował się złożeniem wniosku do komisji, znalezieniem rzeczoznawcy, który wyceniał wartość odebranej ziemi, a nawet znalezieniem kupca na zwrócone nieruchomości.
Dlaczego rola Krzysztofa B. była tak istotna? Rzeczoznawcy wyceniali najpierw wartość majątku odebranego kościołowi przez komunistów. Tutaj ważne było, aby wycenić roszczenia możliwie wysoko. Następnie pełnomocnik pokrzywdzonych proponował nieruchomości zastępcze. Tym razem wyceny rzeczoznawców były zaskakująco niskie. - To właśnie kumulacja wysokich wycen odebranych ziem i niskich wycen nieruchomości zwracanych jest istotą sprawy - tłumaczy Jarosław Jabrzyk.
Przygrywka
Półtora roku temu dziennikarze zrobili reportaż właśnie o takiej sprawie. W 2008 roku komisja przyznała zakonowi Elżbietanek z Poznania ogromną działkę na warszawskiej Białołęce. Miała ona być rekompensatą za utracone w czasach PRL ziemie w okolicach Poznania. Nieruchomość została wyceniona na około 30 milionów złotych. Tymczasem nieruchomości w tym rejonie Warszawy są warte kilkakrotnie więcej.
Już po kilku tygodniach właścicielem ziemi został Stanisław M. - człowiek, który w latach 90. był człowiekiem blisko związanym z członkami zarządu gangu pruszkowskiego. Według policji organizował przemyt spirytusu na ogromną skalę. Dziś prowadzi interesy związane z nieruchomościami. Sprawa trafiła do prokuratury, jednak ta umorzyła sprawę. - Nie zdołaliśmy udowodnić rzeczoznawcom zamiaru oszustwa - mówi Dariusz Ślepokura z warszawskiej prokuratury, która prowadziła śledztwo.
- Chcieliśmy pokazać, że ludzie, którzy są zamieszani w tę sprawę na co dzień są gotowi do pomocy w przestępstwach. Za odpowiednim wynagrodzeniem manipulują wartością nieruchomości, wiedząc, że pomagają w oszustwach i wyłudzeniach - mówi Bertold Kittel.
Zadanie, które stanęło przed ekipą realizującą film było wyjątkowo trudne. - Człowiek, którego działalność chcieliśmy pokazać, był niezwykle ostrożny. W tym samym czasie śledztwo przeciwko niemu prowadziła prokuratura w Gliwicach. Kilka dni przed jednym ze spotkań przedstawiła mu zarzuty. Mimo to czuł się pewnie i bezkarnie. Z kamienną twarzą omawiał z naszym człowiekiem interesy - opowiada Jabrzyk.
Prowokacja
Kittel i Jabrzyk od lat pracują w telewizji, ich twarze stały się więc rozpoznawalne. Dlatego w rolę biznesmena-przekręciarza wcielił się Michał Stankiewicz, przez wiele lat dziennikarz śledczy "Rzeczpospolitej". - Wszedłem do biura Krzysztofa B. jako człowiek z ulicy. A przecież Marek P., główny bohater afery Kościelnej Komisji Majątkowej był stałym zleceniodawcą Krzysztofa B. Ich relacje były o wiele bliższe - mówi Michał Stankiewicz. - Aż do momentu, w którym zasugerowałem, że potrzebuje zawyżenia wyceny, nie byłem pewien czy cokolwiek z tego wyjdzie.
Dzień, w którym Michał Stankiewicz przekroczył próg biura Krzysztofa B. poprzedziło drobiazgowe przygotowywanie najdrobniejszych detali wymyślonej postaci. Liczył się najdrobniejszy szczegół. Jednocześnie zależało nam na tym, żeby Michał na żadnym etapie prowokacji nie posługiwał się sfałszowanymi dokumentami — mówi Kittel.
I zapewnia: - Chociaż wydaje się to niemożliwe, udało nam się zbudować postać wykreowaną przez Michała wyłącznie na podstawie prawdziwych dokumentów. Jako dziennikarze nie możemy ujawniać wszystkich szczegółów, szczególnie nazwisk osób, które nam pomogły. Jednak pomagali nam ludzie, którym wystarczyło nasze zapewnienie, że jesteśmy dziennikarzami i potrzebujemy pomocy w śledztwie dziennikarskim. Jesteśmy im niezwykle wdzięczni, bo kilka razy od pomocy takich osób była uzależnione powodzenie całej akcji.
Prawdziwa historia
- Pokazujemy też, że sprawa Komisji Majątkowej ma też bardzo ludzki wymiar. Na nieruchomościach, które zwracała komisja mieszkali ludzie, gospodarowali dzierżawcy. Nikt się z nimi liczył. Tak jak z panią Krystyną z Krakowa, która wkrótce może znaleźć się na bruku. Został załatwiony wielomilionowy interes, a jej los nikogo nie obchodzi - dodaje Jabrzyk.
Autor: mn / Źródło: "Kittel i Jabrzyk przedstawiają", TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Kittel i Jabrzyk przedstawiają"