Wieczór, niemal pusta Puławska. Naszego czytelnika wyprzedza samochód. Zajeżdża mu drogę, zmusza do hamowania i zatrzymuje na środku trzypasmowej ulicy. Kierowca coś krzyczy, macha jakąś odznaką, ale nie podejmuje interwencji i w końcu odjeżdża. Wiemy, że był to prawdziwy policjant. Jego przełożeni nie potrafią jednak wyjaśnić tego zachowania.
Sprawę opisał pan Bogdan, w mailu na Kontakt 24. Załączył nagranie i pismo z "wyjaśnieniami", które dostał, gdy sprawą próbował zainteresować policję.
Wszystko wydarzyło się 4 kwietnia, wieczorem. Nasz czytelnik jechał Puławską w kierunku Piaseczna. Jak twierdzi, zgodnie z przepisami - cały czas prawym pasem. Za estakadą, która łączy Puławską z Doliną Służewiecką, samochód, który jechał przed nim włączył światła awaryjne, a następnie zaczął hamować. Autor nagrania ominął go, po czym wrócił na prawy pas.
"Co teraz?!"
Nie wiemy, czy jego manewr zmusił do hamowania kogoś z tyłu - tego na nagraniu nie widać. Wiemy za to, co stało się później. - Czarne audi na lubelskich numerach wyprzedziło mnie i zmusiło do gwałtownego hamowania. Potem wysiadł z niego mężczyzna, który pokazał policyjną odznakę, zapukał w moją szybę i zapytał "Co teraz?!" - relacjonował w rozmowie z naszym portalem pan Bogdan.
Był zaskoczony, tym bardziej, że policjant jechał prywatnym samochodem, w cywilnym ubraniu. Jak relacjonuje, pomyślał wręcz, że ktoś podszywa się za policjanta, dlatego od razu zadzwonił na numer alarmowy. Nie potrafił jednak wytłumaczyć, gdzie dokładnie się znajduje, więc nie wezwał radiowozu.
Z nagrania wynika, że kierowca, który go zatrzymał, również gdzieś dzwoni. Po chwili chowa jednak aparat, wsiada do swojego auta i odjeżdża. Pan Bogdan przyznaje, że postanowił pojechać za mężczyzną, jednak zgubił go kilka ulic dalej.
I dodaje: - Jechałem z przepisową prędkością, nie popełniłem wykroczenia. Kierowca w audi po prostu zmusił mnie do hamowania, co stanowiło ogromne niebezpieczeństwo w ruchu drogowym.
"Wersje się wykluczają"
Zanim odezwał się nas, całą sprawę opisał i wraz z nagraniem przesłał warszawskiej drogówce. Ta potwierdziła jedynie, że miał do czynienia z prawdziwym policjantem. Nie dopatrzyła się jednak naruszenia przepisów.
"W toku czynności ustalono, iż wersje zdarzenia wykluczają się wzajemnie i brak jest podstaw do uznania którejkolwiek z nich za nieprawdziwą. Zebrany materiał dowodowy nie zezwala na jednoznaczne stwierdzenie, który kierujący dopuścił się naruszenia przepisów ruchu drogowego prowadzących w konsekwencji do zdarzenia" - czytamy w odpowiedzi zastępcy naczelnika wydziału ruchu drogowego.
Jak dodała policja, zdarzenia nie widzieli świadkowie, a teren nie jest objęty miejskim monitoringiem. Zapewniła jednak, że kopię nagrania z kamery samochodowej przekazano przełożonemu policjanta, celem rozważenia wdrożenia procedur wyjaśniających sprawę.
Chcieliśmy dowiedzieć się, co zeznał ów policjant i jak tłumaczył swoją "interwencję", a także - czy miał do niej podstawy. Nasze pytania wysłaliśmy do Komendy Stołecznej Policji i czekamy na odpowiedzi.
W piątek pan Bogdan przesłał do Komendy Głównej Policji zażalenie na decyzję WRD.
md/r