Sprawę nagłośniła żona pokrzywdzonego, która na Facebooku opublikowała zdjęcie sprawcy i poprosiła o pomoc w ustaleniu jego tożsamości. Mężczyzna miał w sierpniu pobić jej męża na stacji benzynowej przy ulicy Jugosłowiańskiej.
- Mój mąż był tam ze znajomymi. Stanął w obronie kolegi, którego zaczepił inny mężczyzna. Niestety zakończyło się to tym, że sam oberwał. Dostał jeden mocny cios w twarz. Sprawca uciekł, a na miejsce przyjechała policja i pogotowie - relacjonowała w rozmowie z tvnwarszawa.pl Małgorzata Korólczyk-Rabek.
Jak dodała, sprawca złamał jej mężowi nos. - Miał całą fioletową twarz i sine oczy. Pogotowie musiało zabrać go do szpitala, gdzie przebywał kilka dni - podkreśliła kobieta.
Policji się nie udało
Po wyjściu ze szpitala pokrzywdzony poszedł na policję.
- Złożyliśmy obszerne zeznania. Dodatkowo wskazaliśmy funkcjonariuszom, że na stacji był monitoring, prosimy o jego zabezpieczenie, ustalenie wizerunku sprawcy, a także danych właściciela samochodu, którym odjechał - powiedziała Korólczyk-Rabek.
Okazało się, że nagranie monitoringu nie pomogło policji w znalezieniu napastnika. Ponad miesiąc po rozpoczęciu dochodzenia funkcjonariusze wysłali pismo do pokrzywdzonego, w którym poinformowali, że zostało ono umorzone.
Komenda Rejonowa Warszawa Praga Południe zapewniła w tym piśmie, że policja wykonała "szereg czynności operacyjnych zmierzających do ustalenia danych personalnych sprawcy czynu", ale osiągnęła "wynik negatywny".
Żona zdziałała więcej
Małgorzata Korólczyk-Rabek postanowiła więc na własną rękę ustalić więcej szczegółów. Jeszcze zanim śledztwo zostało umorzone, kobiecie udało się dotrzeć do zdjęć napastnika z monitoringu. Na wieść o tym, że policja nie znalazła sprawcy, sama opublikowała jego wizerunek w internecie.
Ustaliła również, że agresor był na stacji ze znajomymi, a jeden z nich płacił kartą. Policja mogłaby więc dotrzeć do danych z karty płatniczej, ustalić, kto był jej właścicielem i przesłuchać w charakterze świadka. Znając dane karty, funkcjonariusze mogliby sprawdzić, gdzie wykonywano kolejne transakcje, co pomogłoby ustalić miejsce pobytu jej właściciela.
Okazało się, że policjanci podjęli próbę uzyskania danych z karty i opublikowali wizerunek poszukiwanego mężczyzny. Zrobili to jednak… po umorzeniu śledztwa.
Postanowienie o umorzeniu aspirant z Pragi Południa wydał 18 września. Tymczasem po miesiącu od umorzenia sprawy, 17 października, policja nieoczekiwanie opublikowała zdjęcie poszukiwanego z prośbą o pomoc w jego identyfikacji.
We wtorek byliśmy na stacji, gdzie doszło do pobicia. Jak usłyszeliśmy, kilka dni wcześniej – a więc też po umorzeniu śledztwa - funkcjonariusze byli tam i próbowali ustalić dane osoby, która płaciła kartą.
Po rozgłosie medialnym
Dlaczego policja, mimo że miała zapis z monitoringu, numery tablic samochodu i mogła zwrócić się o dane z karty płatniczej, nie znalazła sprawcy? I jaki sens mają obecne działania policjantów, skoro postępowanie jest już umorzone? Zapytaliśmy o to oficer prasową południowopraskiej komendy Joannę Węgrzyniak. Z odpowiedzi pani komisarz nie wynikają jednak żadne konkrety.
- Nie jestem w stanie odnieść się do czynności operacyjnych policjantów i nie mogę się na ich temat wypowiadać. Ani na jakim etapie są w tej chwili i ani też na temat tych, które konkretnie zostały wykonane. Zapewniam, że policjanci korzystają ze wszystkich narzędzi i dostępnych możliwości, by ustalić i spersonalizować ewentualnego podejrzewanego i doprowadzić do jego zatrzymania – oznajmiła Joanna Węgrzyniak.
Z wypowiedzi oficer prasowej wynika, że policjanci musieli umorzyć postępowanie, bo skończył im się czas przewidziany przez Kodeks postępowania karnego. Zapewniła przy tym, że umorzenie dochodzenia nie oznacza, iż policjanci przestali działać w tej sprawie.
- Czas, który został procesowo przeznaczony na prowadzenie tego postępowania, wyniósł półtora miesiąca i po półtora miesiąca zostało ono umorzone, dlatego że na tym etapie, przez ten okres czasu, nie zdołano ustalić, spersonalizować sprawcy i zatrzymać go - powiedziała Węgrzyniak.
Oficer prasowa przekonywała nas również, że w czasie prowadzenia śledztwa policja nie publikowała zdjęcia sprawcy, żeby go nie spłoszyć. W momencie, gdy żona zamieściła w internecie stopklatki z monitoringu, policja przestała się tego obawiać.
- To policjant wie, w którym momencie prowadzonego postępowania taki wizerunek chciałby opublikować. Jeśli nie zrobił tego wcześniej, to z powodu, że ten mężczyzna wiedziałby, że jest poszukiwany i ukrywałby się. W momencie, kiedy ten wizerunek obiegł portale społecznościowe, nie było już powodu, by policja nie pokazywała go publicznie - odpowiedziała funkcjonariuszka.
"Lekceważenie osób pokrzywdzonych"
Adwokat Piotr Kaszewiak, którego poprosiliśmy o ocenę postępowania policji w tej sprawie, uważa, że umorzenie postępowania w tym przypadku to rzecz niespotykana.
- Mamy do czynienia z zupełną indolencją organów ścigania. Trudno, żeby mając taki materiał dowodowy wyobrazić sobie bardziej komfortową sytuację dla policji. Wyobrażam sobie, że sprawca musiałby po sobie pozostawić dowód osobisty z danymi, żeby go złapano - powiedział Kaszewiak.
Zdaniem mecenasa Kaszewiaka dochodzenie zostało umorzone przedwcześnie. - Takie postanowienie wydaje się wtedy, kiedy śledczy wyczerpali możliwości ustalenia danych sprawcy. Policjanci mogli też wnieść o przedłużenie dochodzenia z dwóch miesięcy np. do trzech. Dla mnie powoływanie się na przeszkody kodeksowe jest nietrafne. Zakrawa na lekceważenie osób pokrzywdzonych - podsumował.
Schwytany po kilkudziesięciu minutach
We wtorek, po naszym zainteresowaniu tematem, nastąpił nagły zwrot w sprawie. Wieczorem policja wiedziała już, kim jest sprawca i rozpoczęła poszukiwania. Szybko przyniosły oczekiwany skutek. - Wystarczyło włożyć kilkadziesiąt minut wysiłku. Ta sprawa nie obejdzie się bez wyciągnięcia konsekwencji dyscyplinarnych - usłyszeliśmy nieoficjalnie w Komendzie Stołecznej Policji.
Mateusz Dolak (m.dolak@tvn.pl) /jp/b