Referendum strajkowe w MZA. Kierowcy chcą podwyżek

Spółka zaproponowała 100 złotych podwyżki
Źródło: Mateusz Dolak/ tvnwarszawa.pl

Związkowcy Miejskich Zakładów Autobusowych domagają się podwyżek dla kierowców. Dowodzą, że miejskiego przewoźnika na nie stać. W połowie stycznia chcą zorganizować referendum strajkowe.

Miejskie Zakłady Autobusowe to największy przewoźnik autobusowy w Warszawie. Na początku stycznia reprezentacja związków zawodowych działających w spółce, skierowała do jej władz pismo z prośbą o zgodę na przeprowadzenie referendum. Miałoby ono objąć 5 tysięcy pracowników, w tym 4 tysięcy kierowców i odbyć się między 15 a 17 stycznia. Głosujący będą odpowiadać na pytanie, czy chcą przystąpić do strajku.

Referendum w sprawie strajku
Referendum w sprawie strajku
Źródło: tvnwarszawa.pl

- Wszystko z powodu tego, że zarząd zaproponował inną, mniejszą kwotę podwyżek od tej, o którą wystąpiliśmy. 100 złotych brutto, które proponuje pracodawca to jest niewielka kwota – wyjaśnia Zenon Kopyściński, przewodniczący Niezależnego Związku Zawodowego Kierowców w MZA.

Związkowcy chcieli wzrostu wynagrodzeń o 500 złotych. Uważają, że ich żądania "nie są zbyt wygórowanymi jak na te czasy".

Obecnie najniższa pensja kierowcy w MZA wynosi 3700 złotych brutto. - Zaproponowaliśmy, by minimalna stawka dla nowo przyjętego kierowcy wynosiła 4500 tysiąca brutto. Z kolei dla kierowcy, który dziś ma najwyższą stawkę, żeby to było 5000 – wylicza Kopyciński.

Nie wyjadą na ulice?

I podkreśla, że referendum nie jest próbą straszenia pracodawcy. - Chcemy dać do zrozumienia, że załoga jest zdeterminowana i oczekuje bardziej radykalnych posunięć. Jeśli w wyniku prowadzonych negocjacji nie dojdziemy do konsensusu, ostatecznością będzie strajk – mówi.

Kierowcy zapowiadają, że jeśli do niego dojdzie, to autobusy największego przewoźnika w stolicy nie wyjadą na ulice. A to może oznaczać paraliż komunikacyjny.

Strajk będzie ostatecznością

- Strajk jest pewną koniecznością, która pojawi się, kiedy nie będziemy mogli prowadzić rozmów. Jak na razie drugi miesiąc zarząd uchyla się od prowadzenia konkretnych negocjacji. Korespondujemy sobie na papierze, jednak z tej korespondencji nie wynika nic – zaznacza Leszek Grzechnik z Międzyzakładowej Komisji Związkowej "Solidarność".

- Jeśli ktoś mnie zapyta, czy jestem za protestem, to oczywiście go poprę. Nasza praca jest bardzo ciężka. Pracujemy całą dobę, przez siedem dni w tygodniu. Odpowiadamy za bezpieczeństwo ludzi, a wiadomo, jakie warunki drogowe panują w stolicy. Jeśli nie dojdzie do porozumienia, to ja i moi koledzy na pewno nie przyjdziemy do pracy. Warszawiaków będzie czekał paraliż komunikacyjny – mówi nam bez ogródek jeden z kierowców, który chce pozostać anonimowy.

"Liczba kierowców spadała"

Jak twierdzą związkowcy, zbyt niskie zarobki są też powodem, dla którego każdego roku spada liczba chętnych do kierowania autobusami w stolicy. A to, według nich, może doprowadzić do wykluczeń komunikacyjnych, czyli sytuacji, w której duże grupy społeczeństwa nie mogą dotrzeć do pracy czy szkoły.

- Nam to zagraża. Jest to zjawisko niepożądane, które pojawiło się w naszym kraju, kiedy zaczęto zamykać niektóre linie PKS-ów. Dzieci nie mogły dojechać do szkoły, pracownicy do pracy, a chorzy do lekarza – argumentuje Kopyściński.

- Każdego miesiąca liczba kierowców spadała. Mamy starą załogę. Ludzie młodzi jak przychodzą i dowiadują się, że będą pracowali za 2500-2700 złotych netto, to szukają innej, lżejszej pracy, która nie wiąże się z taką odpowiedzialnością - dodaje Grzechnik.

Spółka zarabia

Rzecznik Miejskich Zakładów Autobusowych Adam Stawicki odpowiada, że "podwyżki będą przeprowadzone według możliwości finansowych, a nie takich wymagań jakie mają niektórzy z przewodniczących związków zawodowych". Jednocześnie podkreśla, że miejska spółka jest "otwarta na rozmowy co do ich kwot".

- Jesteśmy umówieni na 15 stycznia. Będziemy rozmawiali o konkretnych propozycjach ze stroną związkową. Na tych spotkaniach będziemy prezentowali nasze konkretne rozwiązania. Rozmowy są jak zwykle prowadzone tak, by osiągnąć ostateczny konsensus – zapewnia Stawicki.

Nie uspokaja to jednak związkowców, którzy uważają, że firmę stać na zaproponowane przez nich podwyżki, ponieważ spółka co roku ma duże zyski.

- W zeszłym roku zarobiła ponad 50 milionów złotych. Chcemy żeby podzieliła się z pracownikami tymi pieniędzmi, które wypracowała. Szanujemy miasto i władze spółki, że wymieniają ten tabor, że komunikacja jest sprawna. W zamian za to, domagamy się, żeby zapewnić stabilne zatrudnienie. A ono wiąże się z wynagrodzeniem i warunkami pracy – podkreśla Grzechnik.

Stawicki przypomina, że "dzięki temu, że firma odnosi zyski, podwyżki były wcześniej przeprowadzane" - Są one przeprowadzane co roku. Warto wspomnieć, że od 2015 roku średnie wynagrodzenie brutto w naszej firmie wzrosło o 500 złotych - wylicza Stawicki.

"To nie ten moment"

Pytany o ewentualny strajk kierowców, uspokaja, że mieszkańcy nie mają powodów do obaw.

- Myślę, że strona związkowa powinna wiedzieć, jaka jest ścieżka postępowania i ścieżka prawna, która jest zapisana w przepisach. (Powinni wiedzieć – red.) kiedy przeprowadza się referendum, kiedy przeprowadza się strajk. I nie jest to ten moment – podsumowuje rzecznik.

Mateusz Dolak (m.dolak@tvn.pl)

Czytaj także: