23 jawne posiedzenia, 91 przesłuchanych stron i świadków, ponad 20 sprawdzonych nieruchomości i tylko jedna, która bez żadnych wątpliwości wróciła do miasta. Minął rok pracy komisji weryfikacyjnej założonej i prowadzonej przez wiceministra sprawiedliwości Patryka Jakiego. Czas przypomnieć ciekawsze momenty i podsumować efekty.
Było niesamowicie gorąco. Temperatura za oknem sięgała 30 stopni, a sala - choć największa w gmachu Ministerstwa Sprawiedliwości - pękała w szwach. Szczęśliwy ten, kto przyszedł na tyle wcześnie, by zająć dobre miejsce siedzące. Zainteresowanie komisją Patryka Jakiego było bardzo duże. To specyficzny organ, jakiego do tej pory w polskim systemie jeszcze nie mieliśmy. Przypomina nieco sejmową komisję śledczą, ale z większymi uprawnieniami, chociażby do wzruszania zapadłych już decyzji administracyjnych.
W nowej roli objawił się też minister Jaki, który przed rozpoczęciem prac komisji ochoczo zapowiadał, że "po latach okradania ludzi z ich własności (…) naprawi krzywdy tysięcy osób". Wszyscy byli więc ciekawi, jak to "przywracanie godności" w praktyce będzie wyglądać.
Pierwszy świadek i już gorąco
Na pierwszy ogień komisja wzięła pod lupę nieruchomość przy ulicy Twardej, zreprywatyzowaną na rzecz biznesmena Macieja M. (tego samego, którego w ostatni piątek zatrzymało CBA). Przez lata funkcjonowało tu popularne gimnazjum.
Posiedzenie odbyło się 26 czerwca. Wystartowało o godzinie 9 i od samego początku nie było monotonne.
Pierwszym przesłuchanym świadkiem był Krzysztof Śledziewski, dawniej urzędnik ratusza. Bez ogródek opisywał, że "w Warszawie działają grupy, które z reprywatyzacji zrobiły sobie z biznes", że jego dawni przełożeni życzyli sobie wydawania 300 decyzji zwrotowych rocznie, a w kontekście samej Hanny Gronkiewicz-Waltz - że życzyła sobie kserowania akt dotyczących kamienicy przy Noakowskiego 16.
Sama prezydent na bieżąco w mediach społecznościowych komentowała, że Śledziewski mija się z prawdą i przypominała, że to jeden z urzędników zwolnionych przez nią z ratusza po aferze w sprawie Chmielnej 70 i pozostaje z nim w sporze prawnym.
Zawiłe zwroty i smutne historie
Kolejne posiedzenia, z których wszystkie szczegółowo relacjonowaliśmy na tvnwarszawa.pl, były równie interesujące. Każdy analizowany przez komisję adres niósł za sobą inne, zwykle bardzo smutne historie. Lokatorki z Nowogrodzkiej 6a ze łzami w oczach mówiły, że "chciałyby po prostu w końcu godnie żyć". Mieszkaniec Dahlbergha 5a opowiadał, jak w przeddzień wigilii Bożego Narodzenia trafił do szpitala z zaczadzeniem, bo właściciel jego kamienicy nie dbał o stan instalacji.
Na długo w pamięci zostaną też zeznania córki mieszkającej przy Nabielaka 9 Jolanty Brzeskiej, która przejmująco mówiła o matce, nieczującej się bezpiecznie we własnym domu, niemającej żadnej pomocy od miasta, nachodzonej przez nowych właścicieli i w końcu, w 2011 roku - spalonej w Lesie Kabackim.
Inni lokatorzy opowiadali m.in. o rosnących czynszach i wpadaniu w spiralę zadłużenia, o uciążliwych remontach, włamaniach i zastraszaniach. O wieloletnim chodzeniu do urzędów z prośbą o pomoc, które porównywali do "walenia głową w mur". Bo nikt nie chciał ich słuchać.
Ale podczas komisji mieliśmy okazję wysłuchać też drugiej strony, w tym przedstawicieli Fenix Group nabywającej kamienice od ich ówczesnych właścicieli. Zapewniali, że zawsze "dbali o nieruchomości i pomagali ich mieszkańców". Usłyszeliśmy też jednego z najbardziej znanych w warszawskiej reprywatyzacji graczy - Marka M., który na posiedzeniu w sprawie kamienicy przy Dahlbergha oświadczył, że "kupowanie roszczeń jest jak gra w totolotka, kupuje się los".
Komisja obnażyła niedbałość urzędników warszawskiego ratusza. Sprawdzała historie kamienic oddawanych osobom nieżyjącym (Łochowska 38, Piękna 49) albo bez zgody i wiedzy prezydenta Warszawy. Tak było na przykład w przypadku Mokotowskiej 63, gdzie Jakub R., były wiceszef Biura Gospodarki Nieruchomościami, podpisał decyzję o zwrocie kamienicy, choć nie miał na to zgody zarządu miasta, o czym przekonywali na marcowym posiedzeniu urzędnicy.
Poza pierwszym, największym zainteresowaniem mediów cieszyły się posiedzenia w sprawie Nabielaka 9 oraz Noakowskiego 16, czyli kamienicy odzyskanej przez rodzinę Hanny Gronkiewicz-Waltz. Było to także posiedzenie najdłuższe. Trwało dwa dni, w czasie których komisja przesłuchała sześć osób. W tym Andrzeja Waltza, męża obecnej prezydent Warszawy.
Nie brakowało też "chwil grozy". Właśnie na posiedzeniu w sprawie Noakowskiego 16 pojawił się nieoczekiwany problem z lampą, która zaczęła niebezpiecznie się bujać. - Odnośnie do katastrofy budowlanej, przepraszam państwa, ale muszę zrobić co najmniej pół godziny przerwy, bo istnieje niebezpieczeństwo, że lampa, która nad nami wisi, za chwilę spadnie - stwierdził przewodniczący Jaki i przerwał spotkanie.
A teraz trochę liczb…
Przez 12 miesięcy prac komisja przeprowadziła 23 jawne posiedzenia, w tym 21 dotyczyły konkretnych adresów, a dwa miały tzw. charakter ogólny, gdzie analizowano m.in. procedury działające w ratuszu w sprawach reprywatyzacji. Przesłuchano w sumie 91 osób w charakterze stron i świadków. W tym 28 lokatorów i 24 byłych bądź obecnych urzędników ratusza. Niektórych kilkukrotnie. Rekordzistą był Marcin Bajko, dawny szef nieistniejącego już Biura Gospodarki Nieruchomościami - zeznający cztery razy.
Przesłuchano też trzech byłych wiceprezydentów: Jarosława Jóźwiaka, Jacka Wojciechowicza i Andrzeja Jakubiaka oraz Mirosława Kochalskiego - dawnego komisarza miasta z ramienia Prawa i Sprawiedliwości.
Nie przesłuchano za to Hanny Gronkiewicz-Waltz. Obecna prezydent, choć wzywana dziesięciokrotnie, osobiście nie stawiła się przed komisją. Od trzeciego posiedzenia jest reprezentowana przez dwoje pełnomocników i Piotra Rodkiewicza, szefa Biura Spraw Dekretowych.
Początkowo komisja karała Hannę Gronkiewicz-Waltz za nieobecność grzywnami. Te konsekwentnie były jednak uchylane przez Wojewódzki Sąd Administracyjny.
Podczas rocznej pracy komisja wydała decyzje dotyczące 23 adresów. Siedem z nich - jak podają urzędnicy ratusza - nigdy nie przestało należeć do miasta. Wydano wprawdzie decyzje o zwrocie nieruchomości ale fizycznie nie przekazano ich właścicielom. Mowa o Twardej 8 i 10 oraz pięciu działkach na placu Defilad, wśród nich jest słynna Chmielna 70, od której zaczęła się afera reprywatyzacyjna.
W przypadku dwóch nieruchomości komisja nakazała beneficjentom reprywatyzacji wypłatę odszkodowań, bo po zwrocie zostały odsprzedane osobom trzecim, więc nie można było ponownie oddać ich miastu. Mowa o Skaryszewskiej 11 i Noakowskiego 16.
W dwóch kolejnych sprawach (Nabielaka 9 i Mokotowska 63) komisja nakazała zwrócić miastu jedynie część nieruchomości, a za pozostałą - również wypłacić odszkodowania. Kolejne dwie decyzje - jak podaje ratusz - ograniczają się do stwierdzenia nieważności reprywatyzacji i nie zawierają żadnego rozstrzygnięcia merytorycznego. Mowa o Nieborowskiej 15 i Łochowskiej 38. W następnych (Dahlberga 5, Kazimierzowska 34) komisja orzekła, że reprywatyzacja nastąpiła z rażącym naruszeniem prawa i nakazała miastu ponowne przyjrzenie się sprawie.
W przypadku m.in. kamienic przy Nowogrodzkiej 6a, Poznańskiej 14, Marszałkowskiej 43, Hożej 25 i Schroegera 72 - komisja nakazała miastu przejęcie nieruchomości, przywrócenie lokatorom czynszów komunalnych i odebranie od właściciela. Nie jest to jednak takie proste.
Kamienice "wracają"
Na niejednej konferencji prasowej z ust Patryka Jakiego słyszeliśmy, że "kamienice wracają do miasta". To nadużycie. Aby tak się stało, potrzebne są odpowiednie wpisy w księgach wieczystych, a tych - według ratusza - wciąż nie ma.
Decyzje komisji nie są prawomocne. Niemal wszystkie - z wyjątkiem nieruchomości przy Nieborowskiej 15 - zostały bowiem zaskarżone do sądu administracyjnego przez prywatnych właścicieli.
Ratusz konsekwentnie zaskarża z kolei uzasadnienia decyzji, bo uważa, że komisja niesłusznie przypisuje miastu całą winę za nieprawidłowości. Procesy nie ruszyły. Pierwsze rozprawy - w przypadku Twardej i Chmielnej 70 - były zaplanowane na początek czerwca, ale nie odbyły się. W pierwszej sprawie członkowie komisji złożyli wniosek o wykluczenie sędziów ze składu orzekającego. W drugim - strony złożyły wnioski o zawieszenie postępowania.
Spośród 23 adresów - jak informuje miasto - ledwie jeden udało się odzyskać. To wspomniana już nieruchomość przy Nieborowskiej 15, w przypadku której żadna ze stron nie złożyła odwołania. Agnieszka Kłąb z biura prasowego ratusza informuje, że nie wróciła nawet działka przy dawnej Siennej 29 (obecnie plac Defilad), gdzie w księdze wieczystej wpisano wprawdzie miasto stołeczne Warszawa, ale "wpis ten został zaskarżony i nie jest prawomocny".
Między stołecznym ratuszem, a komisją ciągle trwa spór o przejmowanie nieruchomości. Miasto przekonuje, że mimo decyzji komisji nie może "tak po prostu" - bez odpowiedniego wpisu w księdze wieczystej - przejąć nieruchomości w zarząd. Do tego potrzebna jest zgoda dotychczasowego prywatnego właściciela, której w żadnym z dotychczasowych przypadków nie ma. Władze ratusza apelują więc o nowelizację ustawy i zapisanie niej obowiązku oddania miastu kamienicy czy działki.
Komisja odbija piłeczkę. Przekonuje, że ratusz ma narzędzia, by przejmować nieruchomości i nie robi tego celowo, bo - jak podkreśla często Patryk Jaki - "współpracuje z mafią reprywatyzacyjną" i "podważa ciężką pracę komisji".
To słowo przeciwko słowu, a kamienic we władaniu miasta jak nie było, tak nie ma.
A co z odszkodowaniami? Tu sprawa wygląda nieco lepiej. Łącznie komisja orzekła o zapłacie na rzecz miasta stołecznego Warszawy ponad 70 milionów złotych. Większość tej kwoty zasądzono w sprawie dotyczącej Mokotowskiej 63 (53 miliony). Jednak na razie na koncie ratusza znajduje się dokładnie 5 824 200,51 złotych. Jak informuje nas Agnieszka Kłąb, pieniądze wpłaciło sześć osób, w tym pięć to beneficjenci reprywatyzacji kamienicy przy Noakowskiego 16.
Swoją część niedługo po wydaniu decyzji przez komisję wpłacili mąż i córka Hanny Gronkiewicz-Waltz, o czym pisaliśmy na tvnwarszawa.pl.
W ostatnich tygodniach komisja postanowiła też przyznać pierwsze odszkodowania i zadośćuczynienia dla lokatorów poszkodowanych reprywatyzacją. W maju przydzielono je pierwszym ośmiu osobom (w tym 100 tysięcy złotych Magdalenie Brzeskiej), a w ostatnią środę - kolejnym 11. Pieniądze powinny być wypłacane z budżetu miasta, ale na razie nie są. W przypadku pierwszych ośmiu decyzji - ratusz złożył skargi do sądu. Co do pozostałych - nie podjął jeszcze decyzji.
Lokatorzy wciąż w niepewności
Patryk Jaki na konferencjach komisji często mawiał, że "lokatorzy mogą czuć się już bezpieczni". - Wszystko jest w ciągłym zawieszeniu. Lokatorzy [z kamienic, którymi zajmowała się komisja - red.] wprawdzie otrzymali możliwość płacenia czynszów do miasta: komunalnych, sprzed podwyżek, ale wciąż nie załatwiono wpisów do ksiąg wieczystych, gdzie wpisany jest właściciel prywatny - mówi nam Jakub Żaczek z Komitetu Obrony Praw Lokatorów.
Jak dodaje, niektórzy prywatni właściciele nadal - mimo decyzji komisji - wysyłają mieszkańcom wezwania do zapłaty. - Lokatorzy oczywiście płacą tylko miastu, ale nie mają żadnej pewności, czy w razie zaskarżenia sprawy do sądu, ten nie spojrzy do księgi wieczystej i nie stwierdzi: "w księdze wieczystej jest prywatny właściciel, więc jemu powinniście płacić". Co wtedy? - zastanawia się Żaczek.
Kiedy pytamy o jego ocenę roku prac komisji odpowiada: można to podsumować przysłowiem: "Operacja się udała, pacjent zmarł".
Z drugiej strony Żaczek przekonuje, że w pracy komisji jest też dużo pozytywów. - Sprawa reprywatyzacji w końcu ujrzała światło dzienne, świadkowie mieli możliwość wypowiedzenia się w zasadzie przed całą Polską i nie ma osoby, która by nie wiedziała o tym problemie, więc pod względem informacyjnym i edukacyjnym komisja odegrała ogromną rolę. Natomiast na razie nie ma realnych efektów - podsumowuje.
Co najmniej jeden jednak jest. Patryk Jaki został kandydatem Zjednoczonej Prawicy na prezydenta Warszawy. I nie da się ukryć, że szefowanie komisji, którą sam wymyślił i stworzył od zera, mu w tym dobitnie pomogło.
Karolina Wiśniewska