Oczy znów bolały. Legia namęczyła się z beniaminkiem

Końca kryzysu w Legii nie widać. Mistrzowie Polski, mocno pokiereszowani przez Dudelange z Luksemburga w europejskich pucharach, w piątej kolejce Ekstraklasy pokonali Zagłębie Sosnowiec 2:1, ale o ich grze nie można powiedzieć nic dobrego.

Legionistów wybiegających w niedzielę na murawę powitały gwizdy. Dla odmiany, zawodników Zagłębia, klubu zaprzyjaźnionego z Legią, przywitano brawami.

Na trybunach zawisł też transparent z napisem skierowanym do właściciela warszawskiego klubu: "Mioduski, jedyny list, jaki powinieneś napisać, to list pożegnalny". To odpowiedź na list, jaki Dariusz Mioduski wystosował do kibiców po kompromitującym odpadnięciu z europejskich pucharów.

Nowy trener Legii Ricardo Sa Pinto obiecał, że jego piłkarze zostawią na boisku serce, ale prosił o gorący doping. Wsparcie z trybun było, poprawy w grze mistrzów kraju - w żadnym wypadku. Bo cudów być nie może. W kilka, a nawet kilkanaście dni, nie można odmienić oblicza zespołu. Legia więc znów grała ospale, nie potrafiła kombinacyjnie, paroma podaniami, przedostać się pod pole karne. Niewiele ją, klub z największym budżetem w lidze, odróżniało od beniaminka z Sosnowca.

Widząc, co się dzieje, Carlitos w końcu zdecydował się na strzał z dystansu. Trafił w poprzeczkę. Długo to było największe zagrożenie, jakie stworzyła sobie Legia w pierwszej połowie.

Znów strzelił banita

Nie szło z gry, więc trzeba było pójść po najprostsze środki, czyli stałe fragmenty gry. Przed przerwą poszło dośrodkowanie z rzutu rożnego, a gola głową strzelił Artur Jędrzejczyk, który przez pewien czas był na wylocie z klubu. Prezes Mioduski chciał się go pozbyć, bo ten potężnie obciąża budżet, jest najlepiej opłacanym piłkarzem w lidze (ponoć 200 tys. złotych miesięcznie). Reprezentacyjnego obrońcy nie zgłoszono do europejskich pucharów, a gdy nie udało się z nim rozstać, w końcu przywrócono do gry. I trzeba przyznać, że Jędrzejczyk po powrocie z banicji przekonuje do siebie. W poprzedniej ligowej kolejce, z Piastem w Gliwicach, też strzelił gola.

Ale Zagłębie nie przyjechało do Warszawy, żeby zwiedzać stolicę. Zaraz po przerwie wyrównał Konrad Wrzesiński. Najpierw Szymon Pawłowski oszukał zwodem Michała Kucharczyka, który nawet nie udawał, że chce mu się biec za piłką. Pawłowski podał, Wrzesiński strzelił i było 1:1. Trybuny zareagowały szyderczym śmiechem.

Król się przebudził

Goście coraz pewniej zaczęli sobie poczynać i coraz częściej wędrowali pod bramkę Arkadiusza Malarza. Wtedy niespodziewany cios zadała Legia. W końcu przebudził się król strzelców poprzedniego sezonu - Carlitos. Strzelał na raty, bo najpierw trafił w słupek. Przy dobitce był bezbłędny. Trzeba podkreślić, że znów asystował Domagoj Antolić. To Chorwat podawał w pierwszej połowie, gdy bramkę zdobył Jędrzejczyk.

Mistrzowie Polski wygrali, choć kolejny raz nie zachwycili. Pożegnały ich gwizdy.

twis

Czytaj także: