Miasto liczy szkody po kolejnej dużej burzy w stolicy, a dendrolodzy przekonują, że wielu zniszczeń można było uniknąć. - Wystarczy odpowiednio szybka wycinka drzew - twierdzą.
Urzędnicy dopiero co skończyli szacować koszty, a służby - usuwać skutki burzy z 17 czerwca, a już muszą zmierzyć się z efektami kolejnej. W poniedziałek, w całym mieście trwa usuwanie skutków niedzielnej nawałnicy.
"Bilans na dzisiejszy poranek to kilkadziesiąt interwencji związanych z usuwaniem powalonych drzew oraz połamanych konarów i gałęzi. Podsumowanie poprzedniej burzy z piątku 17 czerwca to 69 wyrwanych drzew oraz wiele połamanych konarów i mniejszych gałęzi. Interwencyjne Pogotowie Oczyszczania Zarządu Oczyszczania Miasta usunęło z ulic i parków ponad 7 ton, zaś nasi podwykonawcy ponad 3900 mp rozdrobnionego i pociętego drewna" - czytamy w komunikacie prasowym Zarządu Oczyszczania Miasta.
Dane są dla wielu szokujące. Zdaniem dendrologów powalonych drzew - a co tym idzie i szkód - mogło być znacznie mniej.
Winne protesty?
- Kolejne burze dobitnie pokazują jak poważne zagrożenie stanowi nawet zdrowe drzewo, a co dopiero drzewa w złym stanie. Dlatego należy je skrupulatnie monitorować i stosować odpowiednią profilaktykę, czyli mówiąc wprost, gdy drzewo stanowi zagrożenie, należy je wycinać - mówi Jan Ławrynowicz z Polskiego Towarzystwa Dendrologicznego, architekt krajobrazu.
I dodaje: - Ale ludzie często ich bronią, twierdząc, że wycinka jest nieracjonalna.
W jego opinii, wiele protestów jest nieuzasadnionych i przynosi szkodę. - Nie znam przypadku w Warszawie, w którym protest strony społecznej byłby zasadny. W każdym przypadku decyzja administracyjna umocowana jest w podstawie prawnej oraz zawiera fachową ekspertyzę rzeczoznawcy. Ja rozumiem ludzi, ich emocje, sentyment do zieleni w swoim otoczeniu. To naturalna potrzeba człowieka, żyć blisko natury. Ale czy bezpieczeństwo człowieka nie jest ważniejsze? - pyta.
Wycinka jest oczywista
W rozmowie z tvnwarszawa.pl powołuje się na konkretne przykłady. Opisuje sytuację z Woli. Aktywista próbował ocalić wierzbę, która miała całkowicie wypróchniały pień, tzw. ubytek kominowy.
- Taka cecha powoduje, że drzewo stanowi bardzo poważne zagrożenie dla otoczenia. Może się zwyczajnie wywrócić, dosłownie w każdej chwili, nie potrzeba do tego nawet burzy. Tymczasem ów człowiek, nieświadomy zagrożenia, zaangażował nawet dzieci aby nagłośnić medialnie całą sprawę. Jaki to ma efekt edukacyjny? Odwrotny niż być powinien! Ludzi należy edukować, że wycinka drzew jest czymś oczywistym i koniecznym - komentuje Ławrynowicz.
I dodaje, że zieleń w mieście jest potrzebna i to w dużo większej ilościach, niż obecnie. - Problem zieleni w Warszawie nie wycinka, tylko fakt, że nie sadzi się drzew odpowiednio wcześnie i w odpowiednio dużych ilościach. Polityka gospodarowania zasobami przyrodniczymi, np. w odniesieniu do nasadzeń publicznych, jest niewystarczająca. Stąd ludziom wydaje się, że zieleni ubywa, ponieważ takie uzupełnianie nie stanowi wystarczającej rekompensaty. Ubywa dużych, dorodnych drzew, a młode nasadzone na ich miejscach, są zwyczajnie za małe, stąd protesty - twierdzi.
"Milion drzew"
Ponad rok temu radny PO Jarosław Szostakowski rzucił pomysł "Miliona drzew" dla Warszawy. Powołał się na przykłady z innych miast: Los Angeles, Denver, Szanghaju, a przede wszystkim Nowego Jorku. Inicjatywa szybko zyskała poparcie wśród innych radnych. Pomysł jednogłośnie przegłosowano, wygospodarowano środki, a na drzewa wciąż czekamy.
Ratusz zapewnia, że przygotowania trwają. Jednym z ich elementów jest aplikacja na urządzenia mobilne, dzięki której warszawiacy będą mogli wskazać miejsca, gdzie chcieliby nasadzenia.
Klaudia Ziółkowska
Źródło zdjęcia głównego: Lech Marcinczak/ tvnwarszawa.pl