Jeszcze miesiąc temu - jeśli wierzyć sondażom - Putin mógł mieć obawy, czy rozstrzygnie wybory już w I turze. Państwowa, propagandowo-urzędnicza machina stanęła jednak na wysokości zadania.
Władimir Putin wygrał 4 marca wybory prezydenckie w Rosji, uzyskując 63,60 proc. głosów - poinformowała Centralna Komisja Wyborcza (CKW).
Na drugim miejscu uplasował się lider Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) Giennadij Ziuganow, zdobywając 17,18 proc. głosów. Za nim - miliarder Michaił Prochorow z 7,98-procentowym poparciem, następnie przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) Władimir Żyrinowski - 6,22 proc. i szef socjalistycznej Sprawiedliwej Rosji Siergiej Mironow - 3,86 proc.
"Wyniki to zwyczajne bajki"
Pozaparlamentarna opozycja uważa tak samo i wskazuje na dziesiątki tysięcy doniesień o łamaniu prawa wyborczego:
wrzucanie do urn wyborczych dodatkowych kart do głosowania,
wielokrotne głosowanie tych samych ludzi ("karuzela"),
wypraszanie obserwatorów z lokali wyborczych,
utrudnianie pracy dziennikarzom,
korumpowanie wyborców,
wydawanie kart do głosowania osobom nieuprawnionym,
wywieranie presji na wyborców i członków komisji wyborczych
Oficjalny wynik wyborów rozwiewa nadzieje rosyjskiej opozycji na demokratyzację kraju. Wizerunkowe wpadki Putina, ostra kampania w internecie i wielotysięczne demonstracje w większych miastach nie pomogły. Przynajmniej na razie.
Główny aktor i 4 statystów
Rywali w wyborach Putin miał czterech. Ale trudno nazwać ich alternatywą dla obecnego władzy. To tzw. systemowa opozycja – czyli taka, której istnienie władza toleruje dla zachowania pozorów demokracji:
lider Komunistycznej Partii Federacji Rosyjskiej (KPRF) GIENNADIJ ZIUGANOW,
przywódca nacjonalistycznej Liberalno-Demokratycznej Partii Rosji (LDPR) WŁADIMIR ŻYRINOWSKI,
szef lewicowej Sprawiedliwej Rosji SIERGIEJ MIRONOW,
miliarder MICHAIŁ PROCHOROW.
Start tej czwórki miał pokazać polityczny pluralizm w Rosji i wzmocnić demokratyczną legitymację nowej prezydenckiej kadencji Władimira Władimirowicza Putina.
Botoks zamiast teflonu
Putin znów wygrał. I znów w I turze. Czy to oznacza, że Rosja jest dziś taka sama, jak w 2004 i 2000 r.? Bynajmniej. Putin może się nie zmienił, zmienił się za to jego odbiór u znaczącej części wyborców. Starannie budowany wizerunek „samca alfa” mógł kiedyś imponować większości Rosjan. Dziś wielu z nich śmieszy.
Prysnęła otaczająca dotąd Putina aura wyjątkowości. Ta kampania wyborcza to historia zdzierania teflonu z wizerunku Władimira Władimirowicza.
A wszystko miało pójść gładko. We wrześniu zeszłego roku Putin i Miedwiediew oficjalnie ogłosili, że po wyborach prezydenckich z 4 marca 2012 roku znów zamienią się miejscami. Wizja Putina na Kremlu, i to być może nawet przez 12 kolejnych lat, wielu jednak przeraziła. „Teflonowy” wizerunek przywódcy zaczął pękać już po kilku dniach.
Najpierw brytyjskie media zaczęły się zastanawiać: Czy nowe oblicze premiera Władimira Putina, zaprezentowane na zjeździe partii Jedna Rosja jest efektem botoksu, liftingu czy wypełniacza usztywniającego i napinającego skórę? Pogłoski o poprawianiu - dosłownym – wizerunku pojawiły się już rok wcześniej.
Ale później zmiany były już tak zauważalne, że niezależny magazyn "Nowoje Wremia" zasugerował, że Putinowi najwyraźniej wstrzyknięto botoks w czoło, podniesiono dolną powiekę i wszczepiono wypełniacz, usztywniający kości policzkowe.
Z kolei niemiecka prasa zajęła się enerdowskim epizodem w życiu Putina. Z niemieckich dokumentów szpiegowskich wynikać ma, że bił swoją żonę i miał liczne romanse. Po służbie w rezydenturze KGB w Dreźnie miało pozostać też nieślubne dziecko.
Przełomowy moment nastąpił jednak w Rosji i Putin odczuł zmianę klimatu wokół jego osoby na własnej skórze. Został wygwizdany i wybuczany, gdy pojawił się w Hali Olimpijskiej w Moskwie, aby obejrzeć rosyjsko-amerykański pojedynek w mieszanych sztukach walki (MMA). Walkę oglądało ponad 20 tys. widzów. Kolejne setki tysięcy, albo i miliony, siedziały przed ekranami telewizorów.
Putin i jego świta byli autentycznie zaskoczeni. Jeśli nadal myśleli, że operację „Powrót cara” można przeprowadzić bez większego wysiłku, to musieli zmienić zdanie po grudniowych wyborach do Dumy.
„Rosja bez Putina!”
Putinowska partia Jedna Rosja co prawda wygrała, ale straciła dużo mandatów, ledwo utrzymując większość bezwzględną (a wcześniej była konstytucyjna). Ale nie to było najgorsze dla Kremla.
Oskarżenia władz o sfałszowanie wyborów wyprowadziły na ulice tłumy. Zaczęły się największe od 20 lat demonstracje. Tradycyjnej demokratycznej opozycji pozaparlamentarnej w sukurs przyszli popularni blogerzy, artyści, dziennikarze, działacze społeczni i przywódcy niezależnych organizacji młodzieżowych.
Manifestujący domagają się odejścia Putina, uwolnienia wszystkich więźniów politycznych, unieważnienia rezultatów wyborów do Dumy, zdymisjonowania przewodniczącego Centralnej Komisji Wyborczej (CKW) Władimira Czurowa, zarejestrowania opozycyjnych partii, zreformowania systemu politycznego, zliberalizowania ordynacji wyborczej, a także przeprowadzenia przedterminowych wyborów parlamentarnych i prezydenckich.
Wojna w Runecie
Przy prasie i telewizji opanowanej przez obóz rządzący, jedynym medium, gdzie polityczna walka mogła się toczyć na równych warunkach, pozostawał i pozostaje internet. Czyli Runet. I to w sieci możliwe było pokazanie zgrabnie zmontowanego minireportażu z "procesu Putina". Choć nie sposób przyznać, że największą kreatywnością rosyjscy internauci wykazali się w montowaniu filmów rysunkowych i teledysków wyśmiewających "przywódcę narodu".
Zwolennicy Putina odgryzali się, jak mogli. Na ogół z marnym skutkiem. Takie krótkie filmy, jak choćby te z cyklu "Jak stracić dziewictwo, to tylko z miłości", budzą jedynie wesołość internautów.
W internecie za bardzo nie wychodzi, ale po innymi względami ta kampania w wykonaniu sztabu Putina jest jednak niemal identyczna jak poprzednie. I nie chodzi tylko o gigantyczne wiece. Nie mogło obyć się bez "czeczeńskiego tropu".
Znów ci Czeczeńcy
Na kilka dni przed wyborami państwowa telewizja ogłosiła, że rosyjskie i ukraińskie służby udaremniły zamach na Putina. Mieli go dokonać czeczeńscy terroryści tuż po wyborach 4 marca. Przy okazji prokremlowskie media nie omieszkały przypomnieć, że próby zamachu na życie Putina miały już miejsce w latach 2001, 2008 i 2009 – za każdym razem FSB była szybsza od terrorystów.
Niezależni dziennikarze doliczyli się jednak aż 12 prób zamachu na Putina między 2000 a 2012 r., o których mówiły media lub przedstawiciele władz. Co wszystkie je łączy – oprócz tego, że je wykryto? Nic nie wiadomo, by którykolwiek z zamachowców został osądzony. W żadnym wypadku nie rozpoczął się nawet proces. Ci, którzy trafili do aresztu, albo w niej zmarli podczas śledztwa albo uznano ich za psychicznie chorych, umieszczono w zamkniętych zakładach i ślad po nich zaginął.
Ciekawe, że tym razem o planie zamachu poinformowano dopiero na tydzień przed wyborami, podczas gdy spiskowców SBU zatrzymała trzy tygodnie wcześniej, a na ślad całej grupy wpadła podobno już dwa miesiące wcześniej. Jedno jest pewne. Nagłośnienie sprawy rzekomego zamachu na pewno pomogło mobilizacji elektoratu Putina. I zwiększyło szanse na wygraną już w I turze.
Grzegorz Kuczyński