Poniedziałek, 15 lutego Radosław Sikorski domyśla się, co do zarzucenia ma mu Jarosław Kaczyński. - Wszystko prędzej czy później wycieka. Kiedy wycieknie, to okaże się, że chodzi jedynie o różnicę zdań (z prezydentem Lechem Kaczyńskim - przyp. red.). Podejrzewam, że różnicę w sprawie, której doświadczenie, przyszłość i wyniki przyznają mi rację - powiedział Sikorski w "Rozmowie Rymanowskiego".
Jarosław Kaczyński w wywiadzie dla "Newsweeka" powiedział, że prezydent Lech Kaczyński miał zastrzeżenia przed powołaniem Radosława Sikorskiego na stanowisko ministra spraw zagranicznych w rządzie Platformy Obywatelskiej w 2007 r. Na pytanie, czy jest jakaś konkretna wiedza, czy też konkretne wydarzenie, które dyskredytuje Sikorskiego, J. Kaczyński odparł: "Tak". Jak dodał, chodzi o wydarzenie, które nastąpiło po tym, jak Sikorski został ministrem obrony w rządzie PiS. J. Kaczyński przyznał, że z tego powodu Sikorski został zdymisjonowany w lutym 2007 r.; zastrzegł jednocześnie, że "do dymisji doszło z pewnym opóźnieniem".
"Różnica zdań"
Jak w "Rozmowie Rymanowskiego" zdradził Sikorski, Donald Tusk poinformowany o zarzutach wobec ówczesnego kandydata na ministra, ocenił je krótko: "Nie przejmuj się, to jakieś bzdety". Czy to właśnie tę sprawę na myśli miał J. Kaczyński i o co konkretnie chodzi, szef polskiej dyplomacji mówić nie chce. Zdradza tylko, że w jego ocenie jest to "różnica zdań". I opisuje, jak w jego mniemaniu mogło do niej dojść.
"Wszystko wycieka"
- Myślę, że chodzi o działanie umysłu autorytarnego. To jest taki stosunek do życia, do polityki, do rodaków: Ja jestem patriotą. Skoro ja coś uważam, a pan się ze mną nie zgadza, to pan patriotą nie jest. A skoro pan patriotą nie jest, to musi pan być złym człowiekiem - opisuje Sikorski.
Dopytywany przez Bogdana Rymanowskiego, czy uważa, że Lech Kaczyński ma mu za złe różnicę zdań w jakiejś konkretnej sprawie, Sikorski odpowiada wciąż nie wprost. - Jak znam życie i polską politykę, to wszystko prędzej czy później wycieka. Kiedy wycieknie, to okaże się, że chodzi jedynie o różnicę zdań. Podejrzewam, że różnicę w sprawie, której doświadczenie, przyszłość i wyniki przyznają mi rację - uważa minister spraw zagranicznych.
Sprawa agenta?
- Czy ta sprawa dotyczy agenta białoruskiego, złapanego przez polskie służby? - dopytuje dalej dziennikarz. - Proponowałbym na ten temat nie spekulować - ucina Sikorski. - Ale czy może pan temu kategorycznie zaprzeczyć? - dociska Rymanowski. - To pan prezes Kaczyński musi sobie poradzić z tym, co powiedział - odpiera polityk.
- Kilkanaście dni temu Piotr Zaremba napisał, że ludzie prezydenta mieli do pana duże pretensje o interwencję w sprawie białoruskiego agenta, pana Siergieja Monicza. Czy to prawda, że pan interweniował w jego sprawie? - pyta dziennikarz. - O sprawach wywiadowczych nie będziemy w studiu rozmawiać - kończy wątek Sikorski.
"Czekam na proces"
A to, co szef PiS powiedział, jest zdaniem Sikorskiego ewidentnym hakiem. - To jest używanie wiedzy lub pseudowiedzy tajemnej, do szantażowania albo rzucenia cienia na przeciwnika. To jest klasyczny przykład użycia haku - uważa minister. I twierdzi, że nie boi się zapowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który grozi wypowiedzeniem mu procesu, jeśli nie przestanie używać tego określenia. - Czekam na proces - mówi Sikorski.
"Byłem inwigilowany"
Szef MSZ podkreślił, że był inwigilowany podczas emigracji w Londynie, a w latach 1992-95 był inwigilowany przez WSI - materiały w tych sprawach - jak podkreślił - umieścił w internecie. - Zadeklarowałem, że jeżeli jakiekolwiek nowe materiały na mój temat się pokażą, też z góry daję zgodę na opublikowanie ich w internecie - mówi Sikorski. - Nie wykluczam, że jacyś ludzie chodzili za mną także za czasów, w których byłem w rządzie Jarosława Kaczyńskiego - zaznacza.
Jaka kampania?
Szef dyplomacji nie uciekł też od pytań o swój potencjalny start w wyborach prezydenckich. - Ja marzę o Polsce, w której kampanię polityczną będzie się prowadziło przedstawiając swoją wizję i to, co możemy zrobić dla Polaków, a nie przy pomocy haków - mówi Sikorski. I dodaje, że prezydent Lech Kaczyński miał powiedzieć Donaldowi Tuskowi, kiedy ten jeszcze nie poinformował o swoim niekandyndydowaniu, że "będzie to najkrwawsza kampania w historii".