To nie zakaz, ale obowiązek - tak Joachim Brudziński z PiS, skomentował to, iż Jacek Kurski ma otworzyć swoje europoselskie biura na Warmii i Mazurach, skąd kandydował, a nie na Pomorzu, skąd pochodzi. - To wskazuje, jak duży poziom nieufności jest w PiS, a prezes boi się, że w końcu ktoś zagrozi jego przywództwu - stwierdził z kolei Adam Szejnfeld z PO.
Jacek Kurski otrzymał od prezesa PiS zakaz otwierania europoselskich biur na Pomorzu, bo chce w ten sposób - jak twierdzi "Rzeczpospolita" - osłabić wpływy "pomorskiego barona".
"Ma święty obowiązek"
Jednak Joachim Brudziński z PiS broni takiego rozwiązania. - Każdy europoseł ma nie zakaz, ale święty obowiązek, by otwierać biura poselskie na terenie okręgu, z którego zdobył mandat - powiedział Brudziński TVN24.
- Jacek Kurski jest europarlamentarzystą z Warmii i Mazur i zdrowy rozsądek podpowiada - nie był tu potrzebny jakiś nakaz, czy zakaz premiera Kaczyńskiego - żeby otwierał biura na terenie okręgu, w którym wyborcy mu zaufali. Od tego parlamentarzystą, żeby zabiegać o interesy swoje jak i swoich wyborców - dodał polityk PiS.
Suchej nitki na PiS - po medialnych doniesieniach - nie zostawia Adam Szejnfeld z PO. - Mamy do czynienia z bardzo poważnym kryzysem przywództwa - stwierdził.
Jego zdaniem prezes PiS czuje się zagrożony, jeśli chodzi o swoją pozycję w partii i stąd takie decyzje.
"Nie chce stracić wyborców"
Stanisław Żelichowski z PSL powiedział, że nie dziwi się, iż Kurski chce mieć swoje europoselskie biuro także na Pomorzu. - Jest młodym człowiekiem i nie chce stracić kontaktu z wyborcami w swoim mateczniku - ocenił. I dodał: - To normalne, że powinien mieć biuro tam, gdzie wygrał. Ale ma świadomość, że być może społeczeństwo Warmii i Mazur już drugi raz na takie numery, się nie nabierze, że ktoś przyjechał z Gdańska i jest ich przedstawicielem.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24