- Zabrakło zasilania systemu, przestał działać, to nie jest nic nadzwyczajnego - tak płk Edmund Klich z Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych wyjaśnia dwie sekundy różnicy między momentem katastrofy prezydenckiego samolotu a końcem zapisu rejestratorów maszyny.
Rejestratory Tu-154 M przestały działać na ok. 1,5 do 2 sekund przed zderzeniem samolotu z ziemią. Przyczyną - według biegłych - było uszkodzenie instalacji elektrycznej. Zdaniem Edmunda Klicha nie ma w tym nic dziwnego
- Samolot był w fazie destrukcji, uderzał w drzewa. Silniki przestały normalnie pracować na skutek dostania się do nich ciał obcych, a wystarczyła niewielka gałąź. Po prostu zabrakło zasilania systemu, przestał działać, to nie jest nic nadzwyczajnego – ocenił.
Pułkownik dodał jednak, że trzeba ustalić, co podczas tych dwóch sekund zostało uszkodzone.
"Nie będzie tego na żadnym rejestratorze"
Klich był też pytany, czy uda się ustalić, czy pilot tuż przed katastrofą próbował aktywować system automatycznego odejścia. - Jeśli ten system nie mógł na lotnisku w Siewiernyj zadziałać, bo tam nie było ILS, to się nie dowiemy, jakie były działania pilota, jeśli nie będzie innych źródeł, na przykład nagrań w kabinie. Nie będzie tego na żadnym rejestratorze - stwierdził
Prokuratorzy z Prokuratury Wojskowej podczas wtorkowej konferencji zaprezentowali ogólne wnioski płynące z opinii i analizy "polskiej czarnej skrzynki" i poinformowali, że zamierza postawić zarzuty "konkretnym osobom" w sprawie smoleńskiej katastrofy.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24