"Stracona szansa", "Teatr jednego aktora", "Demagogia nad kolebką" - to prasowe komentarze do debaty Donalda Tuska z przedstawicielami dwóch związków zawodowych Stoczni Gdańskiej. Według "Dziennika" związkowcy z OPZZ i "Solidarności", nie pojawiając się na dziedzińcu Politechniki, "ukradli premierowi show", ale "zaoszczędzili sobie upokorzenia". Słowo "show" pada też w komentarzu "Rzeczpospolitej". Zdaniem gazety stoczniowcy słusznie obawiali się, że szefowi rządu chodzi wyłącznie o spektakl propagandowy.
Czy stoczniowcy musieli się upierać, aby w dyskusji z szefem rządu brały udział tylko "Solidarność" i OPZZ? - pyta w komentarzu "Rzeczpospolitej" Piotr Semka. Jego zdaniem "nie musieli", ale mieli prawo obawiać się, że Platformie chodzi wyłącznie o wydźwięk propagandowy dyskusji.
- Donald Tusk zdecydował się na rozmowę z dwoma mniejszościowymi związkami, potwierdzając – niestety – że chodzi mu o propagandowy show, a nie o poważną debatę. Zgodnie z przewidywaniami rozmówcy szefa rządu okazali się mało wymagający, a ponadto zastraszeni - co ułatwiło premierowi zadanie - czytamy w "Rzeczpospolitej".
Porażka przed startem
O niskiej wartości merytorycznej dyskusji premiera ze związkowcami przekonana jest też "Gazeta Wyborcza", która komentarz do debaty pieczętuje tytułem "Demagogia nad kolebką". "Gazeta" stawia tezę, że pomysł rozmowy Tusk-związkowcy był pomysłem chybionym, a przedstawiciele OPZZ i "Solidarności" nie pojawili się na niej "bo była im nie na rękę". - Co powiedzieliby związkowcy z "S" premierowi? Że prowadzi antypracowniczą politykę? Rujnuje kolebkę, bo nie w smak mu "Solidarność"? Stoi tam, gdzie kiedyś stało ZOMO? Pytanie, czy ktoś jeszcze kupuje taką demagogię - podsumowuje "Gazeta".
Nieobecność związkowców z "S" i OPZZ była według komentatora "GW" bardziej niż prawdopodobna od samego początku. - W dniach poprzedzających dyskusję szukano sposobów na to, jak wybrnąć z pułapki. (...) Spór o to, kto ma prawo debatować, był najprawdopodobniej dla stoczniowej "S" ledwie pretekstem do zbojkotowania debaty. Napompowana bańka pękła więc z hukiem - czytamy.
"Wykastrowana debata" niepamięci
O tym, że związkowcy z OPZZ i "S" od początku "nie mieli serca" do debaty z premierem przekonany jest też "Dziennik". - Nikt nie lubi być ośmieszany i wodzony za nos. Oni zaś musieli rozumieć lub przynajmniej przeczuwać, że doświadczony w publicznych wystąpieniach premier z łatwością doprowadzi do sytuacji, gdy złoszcząc się i przeklinając, zaczną grać jego grę - przekonuje gazeta. Według "Dziennika" na zamieszaniu i bojkocie debaty związkowcy sporo jednak stracą.
- Choć porażka ta nie jest łatwo wymierna, to ma jednak swoje znaczenie. Po czymś takim premier będzie mógł przemawiać w starciach z dowolnymi związkowcami twardszym tonem - wieszczy "Dziennik". - (Związkowcy z OPZZ i "S" ) Zaoszczędzili sobie upokorzenia, (...) ukradli premierowi show, każąc mu dyskutować przed kamerami z działaczami pozbawionymi znaczenia. Ale to chyba niewielka osłoda. Polacy zapamiętają bardziej odwołanie debaty przez "S" i OPZZ niż to, co pozostanie z jej wykastrowanej wersji - zaznacza gazeta.
Źródło: "Dziennik", "Gazeta Wyborcza", "Rzeczpospolita"