Prawie dwa lata po ujawnieniu seksafery w częstochowskim pogotowiu, Witold N. został skazany. Pracownicy placówki, którzy zdecydowali nagłośnić sprawę molestowania pielęgniarek i pacjentek, nie mogą jednak mówić o zwycięstwie. Stracili bowiem pracę. Dyrektor pogotowia twierdzi, że nie są oni już "godni zaufania". A prezydent Częstochowy, który jest jego zwierzchnikiem stwierdza krótko: - Dyrektor podjął decyzje, do których miał prawo.
Seksafera w częstochowskim pogotowiu ratunkowym ujrzała światło dzienne na początku 2011 roku. Informowali o niej m.in. związkowcy z częstochowskiego pogotowia. Pokrzywdzona - która pracowała w pogotowiu jako ratownik medyczny - powiedziała prokuratorom, że padła ofiarą przemocy seksualnej pod koniec 2010 roku w siedzibie pogotowia.
Po koło dwóch miesiącach pielęgniarz został zatrzymany. Stracił pracę, a sąd rejonowy w Częstochowie zdecydował się skazać Witolda N. na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na 4 lata oraz grzywnę w wysokości 4 tys. złotych. Wyrok nie jest prawomocny.
Bo "zalazł mu za skórę"?
Pracę jednak straciły także osoby, które nagłośniły sprawę. Według nich, dyrektor pogotowia - Leszek Łyko - zwolnił ich właśnie za to.
- Przy zamkniętych drzwiach zapytałem się: panie dyrektorze, dlaczego moja umowa nie będzie przedłużona, skoro inni pracownicy, którzy nie mają stanowiska ratownika medycznego mają przedłużone umowy, a ja nie. A pan dyrektor powiedział mi wprost: skoro nie podoba mi się praca w częstochowskim pogotowiu, to nie będę pracował. Zapytałem: kto tak powiedział i dlaczego? A on odpowiedział: a jak pan myśli? Seksafera w częstochowskim pogotowiu, 11 kontroli - opowiada Damian Chmielarz, były pracownik pogotowia w Częstochowie.
Dodał, że Łyko powiedział mu jednoznacznie, że zostaje zwolniony dlatego, że "zalazł mu za skórę".
Nie byli "godni zaufania"
W maju dyrektor tłumaczył reporterowi TVN24, że nie przedłużył umów osobom, które ujawniły aferę, bo m.in. "nie są one godne zaufania".
Prezydent miasta obiecał wyjaśnienie sprawy, ale jak dotąd tak się nie stało. - To już jest dla mnie historia. Od tego czasu wydarzyło się wiele innych rzeczy - powiedział reporterowi TVN24 Krzysztof Matyjaszczyk.
Prezydent dodał, że "polityka kadrowa leży w gestii dyrektora pogotowia". - Dyrektor podjął decyzje, do których miał prawo - uciął Matyjaszczyk. Według Damiana Chmielarza urząd miasta po prostu broni dyrektora pogotowia. Jednak ani on, ani kobieta, która stała się ofiarą Witolda N. nie żałują, że wyjawili to, co działo się w pogotowiu.
Obie strony konfliktu, 50-letni pielęgniarz i poszkodowana, po ogłoszeniu wyroku zapowiedzieli apelację.
Autor: ktom//kdj / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24