Zatrzymani ochroniarze, którzy sami postanowili wymierzyć sprawiedliwość podejrzewanemu o kradzież klientowi, nie przyznają się do winy. Do czegoś innego przyznają się jednak pracodawcy: ostra konkurencja na rynku sprawia, że do ochrony trafiają ludzie z ulicy, którzy zamiast strzec bezpieczeństwa, sami łamią prawo.
9 września przed centrum handlowym na wrocławskim Starym Mieście trzech pracowników ochrony pobiło dwóch mężczyzn, którzy próbowali nakłonić jednego z przechodniów do kradzieży alkoholu. Nagabywany poinformował o tym pracowników ochrony. Ci wyprowadzili mężczyzn z galerii i sami wymierzyli sprawiedliwość. W wyniku odniesionych obrażeń 39-latek zmarł. Jego o cztery lata młodszy kolega w ciężkim stanie trafił do szpitala.
- To było bardzo brutalne - mówi Małgorzata Klaus z wrocławskiej prokuratury.
Ochroniarze w wieku od 22 do 35 lat trafili do aresztu. Nie przyznają się do winy.
Prokuratura podkreśla, że w wykryciu sprawców śmiertelnego pobicia duży udział mieli szefowie kilku działających w galerii firm ochroniarskich.
Ochroniarz z ulicy
Ochroniarze mogli wyprowadzić ze sklepu podejrzane osoby, ale po to, aby je wyrzucić lub wezwać policję. Nie mieli prawa sami wymierzyć sprawiedliwości.
Niestety takich przypadków jest więcej. W Łodzi zatrzymano pijanego ochroniarza, który groził klientom bronią.
A jak przyznają sami pracodawcy, często nie sprawdza się predyspozycji kandydatów do pracy w tym zawodzie. - Przez gonitwę cenową i zaniżanie stawek dochodzi do takiej sytuacji, że bierze się ludzi z ulicy i stawia tego samego dnia do pracy - przyznaje Dorota Godlewska, prezes Polskiego Związku Pracodawców "Ochrona".
Efekt? Ochroniarze sami łamią prawo, chociaż powinni stać na jego straży.
Źródło: Fakty TVN
Źródło zdjęcia głównego: Fakty TVN