Na rynku wciąż są dostępne groźne chińskie lizaki Glow Pop - przyznaje Główny Inspektorat Sanitarny. Co prawda produkt został już wycofany z wielkich sieci handlowych, ale lizaki mogą być jeszcze dostępne np. w sklepikach szkolnych. "Dziennik Łódzki", który jako pierwszy poinformował o sprawie, napisał, że troje dzieci w wieku 9-10 lat z Gdańska i Wąbrzeźna podrażniło sobie oczy płynem, który wyciekł ze złamanych patyczków fluorescencyjnych.
- Gros tego produktu już dawno zostało wycofane, natomiast nie jest to jeszcze proces do końca zakończony. To były spore ilości, ponad pół miliona sztuk - powiedział w rozmowie z TVN24 Jan Bondar, rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego. - One są wycofane ze wszystkich dużych sieci, dużych punktów, natomiast mogą się znaleźć jeszcze w sklepikach szkolnych, jakichś małych punktach handlowych - dodał rzecznik. Bondar poinformował jednocześnie, że Główny Inspektorat Sanitarny cały czas stara się dotrzeć do takich punktów.
Był dokumenty
Rzecznik Głównego Inspektoratu Sanitarnego poinformował jednocześnie, że poza trzema wspomnianymi wcześniej wypadkami, nie ma informacji o innych przypadkach niebezpieczeństwa wywołanego przez lizaki. Anna Obuchowska, rzeczniczka pomorskiego Sanepidu poinformowała z kolei, że do podrażnienia oczu dzieci doszło 8 lutego i 11 marca (w Gdańsku), a w Wąbrzeźnie 29 marca. Lizaki te były wycofywane ze sklepów stopniowo od lutego. Wycofywanie trwa do teraz.
Firma, która sprowadziła lizaki z Chin tłumaczy, że lizaki posiadały dokumenty pozwalające na ich sprzedaż w Unii Europejskiej. Potwierdził to Główny Inspektorat Sanitarny. - Importer zachowywał się bardzo rozsądnie, współpracował z nami, posiadał dokumenty potwierdzające jakość tego produktu - powiedział Bondar. Jak dodał, przypadek ten pokazuje, że dokumenty nie muszą odzwierciedlać stanu faktycznego produktu.
Epidemilog: Złamanie zasady zdrowego rozsądku
Potwierdza to epidemilog Zbigniew Hałat, były główny inspektor sanitarny. - Zarówno artykuły żywnościowe, jak i przemysłowe powinny być regularnie badane, jednak dopiero na etapie sprzedaży, a nie wprowadzania ich do obrotu. Mamy tu do czynienia ze złamaniem zasady zdrowego rozsądku - podkreśla w rozmowie z "Dziennikiem Łódzkim" Zbigniew Gałat. - Gdy towar trafia na rynek, do badania przeznaczana jest partia dobrej jakości. Wyrób dostaje certyfikat, który obejmuje następne partie. A ich skład już znacząco różni się od pierwowzoru i to na niekorzyść - dodaje epidemilog.
Źródło: TVN24, Dziennik Łódzki
Źródło zdjęcia głównego: sxc.hu