- Wizja Amerykanów to wizja zjednoczonej Korei - stwierdził w "Horyzoncie" w TVN24 profesor Edward Haliżak z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego. Goście programu komentowali historyczne spotkanie przywódców Korei Południowej i Północnej.
Przywódca Korei Północnej przekroczył w piątek granicę z Koreą Południową i po raz pierwszy spotkał się z prezydentem tego kraju, Mun Dze Inem. Kim Dzong Un zapowiedział również, że odwiedzi Seul, jeśli zostanie do niego zaproszony. Przywódcy "poważnie i szczerze" rozmawiali w piątek na temat denuklearyzacji i trwałego pokoju pomiędzy zwaśnionymi państwami podczas historycznego szczytu koreańskiego - poinformował rzecznik Muna.
Mun przywitał Kima o godzinie 9.30 rano czasu lokalnego (2.30 rano w Polsce) w Panmundżomie, w strefie zdemilitaryzowanej pomiędzy państwami koreańskimi. Ich pierwszy uścisk dłoni "przez granicę" trwał około 20 sekund. Następnie Kim wziął Muna za rękę i przeprowadził go na chwilę na północną stronę granicy.
"Amerykanie mają większe możliwości oddziaływania na Koreę Północną"
Goście programu "Horyzont" komentowali udział Chin i Stanów Zjednoczonych w procesie denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego oraz ustanawiania pokoju pomiędzy zwaśnionymi państwami. Wojna między obiema Koreami formalnie trwa od 1950 roku, ponieważ w 1953 roku, gdy ustały walki, podpisano jedynie rozejm, a nie traktat pokojowy. Ustanowiono również strefę demarkacyjną między Koreą Północną a Południową.
- W pierwszym rzędzie należy uwzględnić kontekst wewnątrzkoreański - wskazywał profesor Edward Haliżak. - Trzeba sobie uświadomić jeden fakt. Elity przywódcze i na północy i na południu są bardzo przywiązane do idei państwa koreańskiego. Bardzo źle znoszą podział i uważają, że ten podział dokonał się nie z ich winy, tylko z winy mocarstw - podkreślał ekspert, pytany o możliwość zjednoczenia Korei Południowej z Północną.
Jak podkreślił, w tym kontekście największy wpływ na Koreę Północną mają Chiny.
- Chiny z pewnością z racji bliskości geograficznej i tradycji historycznej uznają Koreę Północną za element sąsiedztwa i wyłączną strefę wpływów - tłumaczył.
Taki stosunek Chin do Korei - jak wskazywał profesor Haliżak - wynika z zaszłości historycznych. Jak stwierdził, myślenie o Korei jako strefie wpływów "w Pekinie nadal obowiązuje". Jego zdaniem "wbrew powszechnym twierdzeniom możliwości nacisku Chin na Koreę Północną nie są nieograniczone".
- Układ polityczny z '61 roku jest de facto martwy - podkreślił, przypominając zawarty 11 czerwca 1961 roku sojusz między Chinami a Koreą Północną, potwierdzony Układem o Przyjaźni, Współpracy i Wzajemnej Pomocy. - Chiny nie mają wszystkich możliwości oddziaływania na reżim północno-koreański. Paradoksalnie, mają większe możliwości oddziaływania na Koreę Południową poprzez rozbudowane więzi ekonomiczne - dodał profesor Haliżak.
"Wizja Amerykanów to wizja zjednoczonej Korei"
Gość programu "Horyzont" zaznaczył, że "wizja Amerykanów to wizja zjednoczonej Korei".
- Demokratycznej i z obalonym reżimem na północy - sprecyzował profesor Haliżak. - Amerykanie są przywiązani do idei zmiany reżimu i to jest problem - dodał. Jak stwierdził, "prędzej czy później pojawią się kwestie praw człowieka, więźniów, oprócz kwestii wojskowych i militarnych".
- Zatem będzie to wyjątkowa złożona gra - ocenił. - I negocjacje, bo z pewnością zostanie uruchomiony proces negocjacji w formie sześciostronnej po deklaracji, po szczycie przywódcy Korei Północnej i Trumpa - podsumował ekspert z Uniwersytetu Warszawskiego.
"Zagrane pod Koreę"
Z kolei zdaniem Michała Baranowskiego, szefa warszawskiego oddziału General Marshall Fund, analizując stosunki między Koreą Północną a Południową, należy zwrócić także uwagę na rolę Stanów Zjednoczonych. Jego zdaniem ostatnia zmiana w otoczeniu politycznym prezydenta USA ma związek między innymi właśnie z kwestią koreańską.
- Zmienił się sekretarz stanu i doradca do spraw bezpieczeństwa prezydenta. Teraz mamy Mike'a Pompeo i Johna Boltona. Obydwaj są bardziej "jastrzębi", bardziej gotowi do konfliktu - podkreślił.
- Zresztą Bolton mówił o ataku prewencyjnym wobec Korei [Północnej - przyp. red.] - przypomniał.
- Więc jeżeli się ma takich ludzi po drugiej stronie, to albo jest się gotowym do walki - do czego chyba Korea Północna nie jest specjalnie gotowa - albo się wchodzi w negocjacje - podkreślał Baranowski.
Według niego "zmiana sekretarza i doradcy to było wszystko tak naprawdę zagrane pod Koreę".
- Pod rozwiązywanie sprawy Korei Północnej. Między innymi, ale z dużym naciskiem na to - zaznaczył.
"To jest naprawdę duża przeszkoda"
- Rzeczywiście, prezydent Trump ma tę przewagę, że jest bardzo pragmatyczny i czasem nie wchodzi w szczegóły, tylko idzie za swoim jakby biznesowym oczekiwaniem, biznesowym nosem i w tym jest dobry - przyznał z kolei generał Jarosław Stróżyk z fundacji Stratpoints.
Jednak jego zdaniem "w tym momencie i na tym Półwyspie [Koreańskim - red.] jest naprawdę wiele przeszkód na rzecz sceptyków" [porozumienia obu państw - red.].
- Mówimy o porozumieniu między Koreami, czyli w którymś momencie o tym wycofaniu ewentualnie wojsk amerykańskich, czyli ponad 30 tysięcy żołnierzy 8. Armii, 20 tysięcy żołnierzy wojsk lądowych, ponad 10 tysięcy żołnierzy sił powietrznych. To jest naprawdę duża siła - wskazywał.
Jak stwierdził, stanowi to "naprawdę dużą przeszkodę".
- Kto będzie zwycięzcą? - pytał generał. - Tu nie może być czterech zwycięzców tego procesu - dodał jednocześnie.
Według gościa "Horyzontu" największe szanse na osiągnięcie największych korzyści w tym konflikcie mają Chiny. - Wycofanie się Amerykanów to jest brak gwarancji dla Korei Południowej. Jest to brak wspólnych ćwiczeń, więc jest tu naprawdę wiele przeszkód, które muszą być wyjaśnione na wyższych szczeblach - dodał. Jak dodał Stróżyk, "nić porozumienia Trumpa z Chinami jest dosyć spora".
- I też jest to jakaś nutka nadziei - podsumował.
Autor: JZ//now / Źródło: tvn24