Do końca czerwca w Polsce przybędzie sto nowych fotoradarów. Służby przekonują, że będą one służyć wyłącznie poprawieniu bezpieczeństwa na drogach. Kierowcy są innego zdania i twierdzą, że to maszynki do zarabiania pieniędzy. Materiał magazynu "Polska i świat".
- Do roku 2020 chcemy zejść do nie więcej niż 2 tys. ofiar śmiertelnych w wypadkach drogowych - przekonuje Łukasz Majchrzak z Głównego Inspektoratu Transportu Drogowego (GITD). Bezpieczeństwo na polskich szosach mają podnieść właśnie fotoradary.
Maszynka do zarabiania?
W połowie 2014 roku w Polsce działało 300 fotoradarów. Już za kilka miesięcy liczba ta zwiększy się 400. - To jest maszynka do zarabiania pieniędzy - twierdzi Rafał, kierowca. Jedna z ostatnich podróży kosztowała go 500 zł mandatu i 10 punktów karnych. - Fotoradary powinny stać w miejscach, które są niebezpieczne, a nie być gdzieś po krzakach pochowane - twierdzi.
GITD odpiera te zarzuty i twierdzi, że jego zamiarem "nigdy nie było zarabianie na fotoradarach". I broni się statystykami. Wynika z nich, że w miejscach szczególnie niebezpiecznych zainstalowanie żółtej skrzynki obniżyło liczbę wypadków o połowę.
Oprócz nowych fotoradarów wkrótce w Polsce ruszy odcinkowy pomiar prędkości. Najpóźniej 17 maja w życie wejdą także nowe surowsze przepisy. Na przykład kierowca, który w terenie zabudowanym przekroczy prędkość o co najmniej 50 km/h, straci prawo jazdy na 3 miesiące.
Autor: pk/ja / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24