Jej życie było krótkie, ale pełne bólu i cierpienia. Pijąca matka, dom dziecka, bicie w rodzinie zastępczej. Jej losem przejęło się wielu widzów TVN24. Ośmioletnia Ania Szwejda nie żyje. Zmarła w hospicjum, pod opieką kochającej babci.
Gdy miała cztery latka, znaleziono ją na ulicy obok kompletnie pijanej matki. Ojciec Ani zmarł. Dziewczynka trafiła do domu dziecka. Stamtąd do swej ciotki.
Miała mieć normalny dom, ale koszmar dopiero się zaczął. Dziecko było bite. Pewnego dnia uderzono ją za mocno. Ania trafiła do szpitala, a ciotka - do więzienia.
Ostatnie dwa lata Ania spędziła w przyszpitalnym hospicjum dla dzieci w Ozimku na Opolszczyźnie, otoczona troskliwą opieką i miłością babci, jej prawnej opiekunki. Kobieta wychowywała już brata Ani, Oskara i nie była w stanie zająć się dwójką dzieci. Ale z pomocą przyszła prokuratura, która pomogła w załatwieniu formalności - renty i odszkodowania dla dziewczynki.
"Dzieci nie powinny umierać w ogóle"
Sąsiedzi są pełni podziwu dla babci Ani, że ma tyle siły i tak dobrze daje sobie ze wszystkim radę. Ale życie jej nie rozpieszczało. W ciągu 10 lat pochowała męża, córkę, syna, a w końcu - wnuczkę.
Reporter "Prosto z Polski" odwiedził Anię w zeszłym roku. Tym razem spotkał się z tymi, którzy ją wspominają.
- Ja ją ciągle mam przed oczami. Tak jak i syna, jej ojca ni mogę zapomnieć, tak i jej nie zapomnę - wzrusza się babcia Ani.
Adam Strzelec, ordynator oddziału dziecięcego szpitala św. Rocha w Ozimku mówi o śmierci dziewczynki: - To jednak zostaje gdzieś tam w człowieku. Bo to porażka zawodowa, porażka człowieka. Dzieci nie powinny umierać - dodaje.
Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24