- Błąd polegał na tym, że znajdowali się o 150 m wyżej niż myślał dowódca załogi sterując samolotem - mówił Andrzej Smyczyński, brat pilota, który zginął w katastrofie samolotu CASA. Po odsłuchaniu nagrania rozmowy między pilotem a kontrolerem lotniska w Mirosławcu, Smyczyński stwierdził, że powodem dezorientacji pilotów były rozbieżności w podanych jednostkach.
Andrzej Smyczyński odsłuchał nagranie dwukrotnie - najpierw była to prezentacja opatrzona fachowym komentarzem, a po raz drugi - "tak dla siebie". - To były nagrania korespondencji lotniczej pomiędzy moim bratem a kontrolerem lotniska w Mirosławcu. Nie były to nagrania rozmów w kabinie pilotów - wyjaśnił Smyczyński. Jak dodał, wysłuchał fragmentu nagrania - od momentu podejścia do lądowania aż do chwili katastrofy, bo całość nagrania trwa ponad 20 godzin.
"Nic nie wskazywało, że dojdzie do katastrofy"
Jak powiedział Smyczyński, treścią nagrania była "skomplikowana terminologia lotnicza związana z kursem naprowadzania samolotu na lotnisko". - Nic nie wskazywało na to, że za moment dojdzie do katastrofy. Pełen spokój, opanowanie, brak emocji, normalny ton głosu, bez podnoszenia go - opowiadał brat zmarłego pilota.
Pułkownicy mi mówili, że to kontroler powinien według własnych tabel przeliczyć dane z metrów na stopy i podać załodze w tych wartościach, bo oni mają mniej możliwości, spokoju i czasu, by to zrobić. Andrzej Smyczyński
Z nagrania wynika, że były rozbieżności w podawanych miarach . – Kontroler podawał odległość w metrach, a załoga na wskaźnikach miała stopy, więc załoga próbowała to przeliczać. Liczniki wskazują, że to musiało być przeliczane – mówił Smyczyński. To zamieszanie spowodowało, że piloci nie zdawali sobie sprawy z tego gdzie się znajdują. - Błąd polegał na tym, że znajdowali się o 150 m wyżej niż myślał dowódca CASY. On myślał, że lecą na wysokości 50 m, czyli że już powinien widzieć światła lotniska, a tego nie widział, bo znajdował się o wiele, wiele wyżej i w chmurach. Brak widoczności, brak punktów odniesienia – na tym właśnie polegał błąd - opowiadał brat pilota.
W tym czasie nagrany głos pilota nie zdradzał niepokoju. - Nie było też żadnych gwałtownych komend - mówił Smyczyński. Jak opowiadał, samolot przechylił się na lewe skrzydło już po wyłączeniu autopilota. Jego zdaniem, z nagrania wynika, że piloci utracili orientację przestrzenną. - Znajdowali się w chmurach, nie było punktu odniesienia. Ten przechył nie był tak duży, by można było go fizycznie odczuć - dodał.
- Członkowie załogi myśleli, że znajdują się już w odpowiedniej odległości od pasa lotniska, mimo że go nie widzieli, przygotowali się więc normalnie do "zejścia ręcznego”. Już samo wyłączenie autopilota spowodowało, że samolot "sam z siebie" przechylił się na lewe skrzydło, po czym padła jeszcze komenda kursu żeby jeszcze trochę w lewo dać, wtedy samolot zaczął się już gwałtownie obniżać i uderzył w ziemię - opowiadał Andrzej Smyczyński.
Brat pilota: Podział zadań był właściwy
- Nie zgadzam się z tym stanowiskiem (jak napisano w raporcie z katastrofy CASY - red.), że podział zadań w kabinie nie był taki, jaki powinien być – stwierdził Smyczyński. - Ta wersja CASY charakteryzuje się tym, że „cała nawigacja” nie znajduje się na tablicy wskaźników, ale znajduje się w takim „tablecie nawigacyjnym”, który mój brat trzymał na kolanach i właściwie cały czas na to patrzył. Więc on był wyłączony z tego, co się dzieje za oknami i innych czynności wewnątrz kabiny. Natomiast dowódca załogi sterował maszyną - tłumaczył brat pilota.
- Rozmowa nie kończy się żadnym wybuchem, żadną eksplozją, po prostu urywa się łączność. Tak jakby ktoś zgasił w pokoju światło - zakończył Andrzej Smyczyński.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24