Największa porażka polskich oddziałów specjalnych w Afganistanie. Dwóch zakładników zostało zabitych przez talibów, bo stacjonujący w Ghazni pułk z Lublińca wysłany do ich odbicia… trafił w niewłaściwe miejsce. GROM został w bazie. – To jakby operację serca zlecić ortopedzie, gdy kardiolog jest w pokoju obok – podsumowują rozmówcy dziennikarzy śledczych TVN. Winą obciążają Dowództwo Wojsk Specjalnych, na którego czele stoi generał brygady Piotr Patalong. Dowództwo nie komentuje sprawy.
27 października 2010 roku z bazy w Ghazni wyleciały śmigłowce z żołnierzami I Pułku Specjalnego z Lublińca. Ich celem było odbicie dwóch afgańskich policjantów, złapanych przez talibów dwa tygodnie wcześniej. Zakładnicy mieli być przetrzymywani w wiosce Saheb Khan, jednak po dotarciu na miejsce oddział zastał budynki zupełnie puste i wrócił do bazy. Wieść o rajdzie dotarła jednak do talibów, którzy natychmiast zabili mężczyzn, a ich zwłoki podrzucili niedaleko posterunku policji.
Nie tam gdzie trzeba
Zdaniem rozmówców dziennikarzy TVN Bertolda Kittla i Jarosława Jabrzyka akcja była kompletnie spartaczona. - W rozkazie była jedna wioska, w planie inna, a wylądowali jeszcze gdzie indziej – powiedział jeden z nich. I dodaje: - Żołnierze z Lublińca nie są przygotowani do odbijania zakładników, a cała operacja wynikała z rywalizacji między oddziałami specjalnymi.
- O całej sprawie huczy. Natomiast nie pójdzie żadna oficjalna informacja, bo dla polskiego wojska sprawy po prostu nie ma. Przecież ci Afgańczycy, ci policjanci nie zginęli z naszych rąk – mówi informator zbliżony do Dowództwa Wojsk Specjalnych.
- Ale oczywiście wszyscy są świadomi, że klęska tej operacji, to w dużej mierze efekt konfliktów i ambicjonalnej rywalizacji w polskim dowództwie – dodaje.
Rywalizacja bez efektu
W Afganistanie polska armia ma dwie jednostki do zadań specjalnych tzw. Task Force: I Pułk Specjalny z Lublińca i GROM. Różnicę między nimi jeden z bohaterów reportażu porównał do różnicy między tasakiem a skalpelem. Tylko GROM jest przeszkolony w najtrudniejszych operacjach, jednak brak specjalizacji i wyraźnych rozkazów spowodował, że uwalniać policjantów polecieli żołnierze z Lublińca.
Jak tłumaczą rozmówcy dziennikarzy TVN, dowództwo nie podzieliło zadań pomiędzy polskie jednostki specjalne – wszystkie szkolą się w tych samych dziedzinach, wszystkie mają wykonywać te same zadania – stąd „wyścig szczurów”. – Zwłaszcza Lubliniec chciał pokazać, że jest w pełni samodzielny i robią dokładnie to samo co GROM – mówi jeden z informatorów.
- Tu nie są winni żołnierze, ale dowódcy. Wprowadzili chaos, nie podzielili kompetencji, co doprowadziło do kompromitacji – mówi jeden z żołnierzy.
Jak oszukać dowództwo?
Konflikt kompetencji chcieli rozwiązać sojusznicy. Amerykanie wprowadzili regulacje, że żołnierze z Lublińca mogą wykonywać tylko operacje pierwszego stopnia, a te trudniejsze, drugiego stopnia, czyli m.in. odbijania zakładników - GROM. Dlaczego więc komandosi z Lublińca polecieli na feralną misję?
Misję oznaczono jako akcję przeszukiwania wioski, dlatego dowództwo ISAF zgodziło się na Lubliniec. - To forma cwaniactwa operacyjnego, czyli oszukiwania w dobrej sprawie – mówi jeden z żołnierzy siódmej zmiany w Afganistanie.
Popierają swoich
Informator zorientowany w układach wewnątrz Dowództwa Wojsk Specjalnych tłumaczy, że GROM powstał poza wojskiem i dzięki swoim dowódzcom osiągnął światowy poziom. Ale to jest solą w oku dowódców sił specjalnych i oni świadomie stawiają na Lubliniec. - Do tej pory było to polskie piekiełko, ale teraz wydarzyła się historia, w której zginęli ludzie - mówi.
Żołnierze GROM wskazują na pułkownika K. z DWS jako tego, który najbardziej aktywnie wspiera jednostkę z Lublińca. On sam tłumaczy z kolei, że podział kompetencji był już przed nieudaną misją. Tymczasem kilkanaście dni później dowódca gen. Piotr Patalong wydał taki rozkaz, że tylko GROM może uwalniać zakładników. - Istotnie był wydany pewien rozkaz, ale on stanowił rozwinięcie wcześniej dokonanych podziałów zadań - tłumaczy płk K.
DWS wodzi za nos
Podczas spotkania z dziennikarzami TVN rzecznik prasowy wojsk specjalnych zapewniał, że Afgańczycy nie zostali zamordowani w wyniku nieudanej akcji, a ciała znalezione niedaleko nie należały do zakładników. Zapewnił też, że DWS odtajni dokumenty, które potwierdzą tę wersję wydarzeń.
Zaproponowana przez rzecznika data spotkania, podczas którego miały zostać podane wszystkie informacje, to 11 stycznia - już po emisji materiału. Rzecznik nie chciał też wystąpić przed kamerą, odmówił też jakiegokolwiek oświadczenia w tej sprawie.
TVN,rs//mat
Źródło: "Superwizjer" TVN
Źródło zdjęcia głównego: TVN, fot. MON