Jak zapewne zauważyliście nie jestem bardzo pilnym „blogerem” Mam nadzieję, że swoim brakiem pilności nie unieszczęśliwiłem zbyt wielu internautów zaglądających na portal TVN24.PL. W ostatnich tygodniach byłem w tylu miejscach, że sam się już w tym wszystkim zagubiłem.
Samochody, samoloty, pociągi, taksówki, nieprzespane noce. Poznań, Gniezno, Łódź, Szczecin, Manchester, Glasgow. To właśnie w tym ostatnim mieście było najmilej. Przede wszystkim dlatego, że dzień po wygranym meczu Celticu mogłem pospać dłużej i przespacerować się po ulicach, które już całkiem dobrze poznałem. Glasgow odwiedzam oczywiście ze względu na Artura Boruca i Maćka Żurawskiego. Ostatnio już głównie z powodu naszego bramkarza, bo napastnik i kapitan reprezentacji nie tylko wypadł ze składu „Celtów”, ale i towarzyski szczególnie nie jest. Jego prawo. Woli chodzić swoimi ścieżkami. W Glasgow też o tym wiedzą, ale to fantastyczni kibice. I nie chodzi tylko o to, jak wspaniale dopingują swoją ukochaną drużynę, ale o to jak wspierają pojedynczych zawodników.
Mało kto powie złe słowo na temat „Magica” jak zwą Żurawskiego w Glasgow. Wielu jest za to przekonanych, że to znakomity napastnik i nie mają mu za złe, że łapie kontuzje, że nie gra, że nie pomaga. Kilkanaście miesięcy temu zdobywał z Celtikiem tytuł mistrzowski i był najlepszym strzelcem drużyny. O tym pamiętają kibice i za to są wdzięczni. A że nie zawsze podpisze koszulkę, czy nie uśmiechnie się do zdjęcia… trudno.
Artur Boruc to zupełnie inna sprawa. To bohater. Gwiazda pierwszej wielkości. Facet, który zbiegając z boiska po rozgrzewce przed meczem z Milanem rzuca rękawice stojącym przy barierce chłopcom. Nie musi tego robić. Nie musi się uśmiechać, zagadywać, pozować do zdjęć. Prawdę mówiąc, nie sprawia mu to problemu. To naturalne zachowanie dla kogoś, kto jest świadomy jaki zawód wykonuje i w jakim klubie gra. Jeśli tak szanują cię kibice, ty musisz szanować ich. Zwracam uwagę na słowo „szacunek”. Nie chodzi więc tylko o to, by regularnie przychodzić na mecze i wrzeszczeć w niebogłosy po zdobytej przez zespół bramce.
Szacunek – o tym rozmawiałem również z Arturem po meczu. Zupełnie prywatnie. I nie chodziło jedynie o kibiców, tylko o dziennikarzy lub ludzi, którzy lubią komentować to, co ze sportem i sportowcami związane. Tego szacunku brakuje. Lepiej „dowalić” niż wytłumaczyć lub zrozumieć. Dziwna, niepotrzebna, a czasami okrutna forma dziennikarstwa, czy choćby internetowej, bezimiennej „publicystyki”. W Glasgow (na Parkhead) nikt Boruca nie wyśmiewa po kiksach w meczach ligowych. Podobnie jak sam Artur, kibice starają się zachowywać tak, jak ich bohater - pamiętać o tych dobrych momentach i interwencjach. To zresztą nie jest trudne. Było ich mnóstwo.
I jeszcze jedna rzecz. Artur Boruc zarabia pieniądze w Celticu. Na zgrupowania kadry przyjeżdża z patriotycznego obowiązku. To dla niego największy honor i zaszczyt. Powie o tym każdemu, kto go o to zapyta. Nie jestem naiwny i oczarowany bramkarzem Celticu. Cenię zarówno Tomka Kuszczaka jak i Boruca. Cenię każdego, kto robi wszystko najlepiej jak potrafi, choć nie zawsze mu się udaje. To ludzkie.