Mikołaj Lizut z „Gazety Wyborczej”, patrząc w oczy Michała Koboski, naczelnego „Newsweeka”, powiedział: „Myślałem Michale, że wychowaliśmy się w kulcie Ryszarda Kapuścińskiego. Więc jeszcze raz się pytam, po co?” - W odpowiedzi Kobosko spuścił głowę.
„Newsweek” w ostatnim numerze napisał, że cesarz reportażu podpisał dokument o współpracy ze służbą bezpieczeństwa PRL. Z akt IPN wynika, że dziennikarz m.in. sporządził raport z wyjazdu do Wenezueli, scharakteryzował Pabla Moralesa, redaktora naczelnego hiszpańskiej wersji "Reader's Digest" (w ocenie Kapuścińskiego gazetę tę finansowała CIA) oraz opisał brytyjską komunistkę Alice Berni (według pułkownika bezpieki, Kapuściński miał powiedzieć: "Jest brzydka, w Angoli utrzymywała kontakty seksualne z Murzynami"). W 1981 r. anonimowy funkcjonariusz SB podsumował współpracę Kapuścińskiego: "Wykazywał dużo chęci, ale istotnych materiałów nie przekazywał".
Lizut i inni dziennikarze pytali po co „Newsweek” opublikował teczkę kontaktu 11630/I.
Dziwi mnie to pytanie. Dziennikarz jest od tego by publikować istotne i interesujące informacje.
Kapuściński jest ważny i wszystko co jego dotyczy jest interesujące. Skoro ciekawi nas co robił w czasach młodzieńczych na Polesiu, to dlaczego czytelnicy nie mają dowiedzieć się co robił później.
Czy to, że Kapuściński podpisał lojalkę zmieniło moje zdanie na temat Mistrza? Nie. Bo – i tu się w pełni zgadzam z Ernestem Skalskim – gdyby nie lojalka, nie byłoby „Hebanu”, „Szachinszacha, „Cesarza”, „Lapidarium”, „Wojny futbolowej”. Kapuściński dużo zapłacił za możliwość publikowania. Tekst „Newsweeka” nie oskarżał, nie piętnował, nie oceniał, a informował.
Jak rozumiem, Mikołaj Lizut wolałby wrzucić tę teczkę do ognia. Ale czy tego chciałby Kapuściński, który szukał wszelkich możliwych informacji na temat bohaterów, których opisywał? Wychowanie w kulcie Kapuścińskiego to nie szkoła zamiatania pod dywan. To, czego od niego możemy wciąż się uczyć, to dociekania prawdy.