Dziś w Pekinie zaczyna się impreza, którą z przyzwyczajenia niektórzy hipokryci nazywają jeszcze świętem sportu i młodości, choć wiedzą, że tak naprawdę są to igrzyska pieniądza i farmakologii - pisze w "Rzeczpospolitej" Mirosław Żukowski.
W tym roku spotkanie odbywa się zresztą w miejscu, które wyjątkowo sprzyja refleksji na temat hipokryzji - sportu i przede wszystkim świata - akcentuje autor.
Jedno nie ulega wątpliwości. Najmniejszą winę za ten stan rzeczy ponoszą sami sportowcy. Mogli przyjąć narzucone warunki, albo rozstać się definitywnie z marzeniem o medalu. Żaden alternatywny sport się nie narodził, wprost przeciwnie, "olimpijska rodzina" ma coraz większą siłę przyciągania, bo jest coraz bogatsza. Trudno składać na barki sportowców odpowiedzialność, do której udźwignięcia nie byli przygotowani.
Kiedy władcy wartych miliardy dolarów olimpijskich kółek przyznają igrzyska łamiącym prawa człowieka Chinom, nie można wymagać, by sportowcy mieli iść pod prąd - pilnować świętych ksiąg barona Coubertina, walczyć zawsze fair i nie brać dopingu. Pretensje do nich moglibyśmy mieć tylko wówczas, jeśli życie wokół nas byłoby uporządkowane według szczytnych olimpijskich ideałów. A wszyscy wiemy, że nie jest.
Źródło: Rzeczpospolita